Proponowane zmiany w Karcie nauczyciela dają spore uprawnienia rodzicom. Konkretniej zaś Radom Rodziców, które działają przy każdej szkole. Rodzice mają oceniać pracę nauczycieli. Opinie mają mieć wpływ na ich ewentualny awans. Teoretycznie pomysł MEN ma zaktywizować martwe w wielu szkołach ciała rodzicielskie. Diabeł jednak – jak wiadomo – tkwi w szczegółach.
Już dziś polska szkoła wypuszcza w świat półanalfabetów. A będzie jeszcze gorzej. Szkolne mury będą opuszczały barany. Jakimś cudem przebrną przez liceum ogólnokształcące i trafią na studia. Większe uprawnienia dla rodziców mogą bowiem wprowadzić w wielu szkołach rodzicielski terror, a co za tym idzie, obniżenie wymagań. Nietrudno wyobrazić sobie sytuację, w której wymagający nauczyciel stawiający sporo jedynek, na koniec roku dostanie od rodziców opinię negatywną. Dlaczego? Bo rodzic zawsze stoi za swoim dzieckiem. W efekcie armia wycofanych i bojących się uczniów nauczycieli jeszcze się powiększy. Nietrudno też wyobrazić sobie sytuację, w której silny osobowościowo rodzic przejmie władzę nad dyrektorem i całą szkołą. Nauczyciel bojący się zwolnienia będzie tak modyfikował program, by dopasować się do wymagań rodziców.
Weźmy np. język polski i nagłośnione w ostatnim czasie zmiany w liście lektur. Dziś o tym, kim byli Adam Mickiewicz, Juliusz Słowacki, Zygmunt Krasiński, Cyprian Kamil Norwid dzieci dowiedzą się tylko od nauczyciela z pasją, który wykracza poza ramy programowe. Jeśli jego praca i wymagania nie spodobają się rodzicom, o poezji polskich wieszczów polski uczeń nie usłyszy nic. Będzie za to zaczytywał się w kryminałach i fantastyce.
Zmiany w Karcie nauczyciela są konieczne. Pisaliśmy o tym w „Rzeczpospolitej" wielokrotnie. Pilnie potrzebna jest aktywizacja nauczycieli. Tymczasem MEN, jak zwykle, zabrał się do zmian od drugiej strony. Postanowił dać większe uprawnienia rodzicom i uczniom, nauczycieli spychając do narożnika.
Milion polskich uczniów ma depresję