Idea Donalda Tuska, by w razie przegranej referendum mianować panią prezydent komisarzem stolicy jest jak na razie jedynie suflowana opinii publicznej i dyskutowana w kuluarach Platformy. Oczywiście wystarczyło to, by rzuciła się na nią czereda pismaków - pod pióro ciśnie się wręcz lotna fraza „prawicowy chór" autorstwa Mirosława Czecha („Gazeta Wyborcza", baryton) - zarzucających premierowi arogancję, tupet czy nieliczenie się z wolą obywateli.
Jak bardzo brak tym ludziom historycznej perspektywy! W podobnym geście znać przecież to, co jest istotą władzy: wolę i zdecydowanie. Jak często zdarza się, osobliwie na prawicy, czytać lamenty nad miałkością współczesnych liderów, idących ślepo za wynikami najnowszych sondaży! Ile tęsknoty przebija w ciągle na nowo przywoływanych pochwałach de Gaulle'a, Churchilla i Adenauera! No więc proszę: oto mąż stanu, który dorównał tym wzorom, a nawet je przerósł: jego wolą jest zachować na stanowisku włodarza miasta Hannę Gronkiewicz-Waltz, a grupce politycznych awanturników odpowie wymownym gestem. Oderint dum metuant, niech nienawidzą, byleby się bali! - zdarza mu się rzucić półgłosem cycerioniańską frazę, kiedy szybkim ruchem poprawia na skroni rysujący się już niemal w powietrzu wieniec.
Wydaje mi się jednak, że proste mianowanie dotychczasowej prezydent miasta komisarzem - urzędnikiem z definicji prowizorycznym i nadzwyczajnym - jest posunięciem połowicznym, boleśnie niedokończonym. Żelazną wolę, pewność swojego wyboru można przecież ukazać oponentom w znacznie bardziej wymowny sposób. Nie od rzeczy byłoby przyznanie wiernej pretoriance skromnego majątku ziemskiego w granicach miasta, być może wraz z jakimś tytułem („Księżna Świętokrzyska" - to brzmi i skromnie, i pobożnie, i pozwala unieśmiertelnić dokonania pani prezydent). Być może - wymagałoby to wprawdzie rozmów z Pałacem Prezydenckim, rzecz jest jednak z pewnością do załatwienia - udałoby się załatwić jakąś nominację oficerską, jeśli nie generalissimussy, to bodaj generał dywizji?
Byłyby to, owszem, decyzje spójne i logiczne. Wydaje mi się jednak, że nie tylko najbardziej malowniczym, lecz i najbardziej czytelnym politycznie gestem byłoby - po uprzednim podarowaniu purpurowego szala - wprowadzenie pani Hanny do Senatu.