Jeśli dodać do tego deklarujących oddanie głosu na PJN, otrzymamy niemal 5 proc., odrobinę poniżej progu wyborczego. Znacznie mniejsze powody do zadowolenia ma Donald Tusk. Ruch Gowina sprawił bowiem, że jego formacja traci aż 4 pkt procentowe i choć PiS również straciło 1 proc., to dystans 11 proc., jaki dzieli obie partie, jest olbrzymi.

Pytanie, co teraz zrobi Jarosław Gowin. Czy czegoś nauczyły go błędy PJN lub Solidarnej Polski? Na te partie na początku ich istnienia głos chciało oddać nawet 9 proc. wyborców, a dziś o ewentualnym wejściu do Sejmu mogą tylko marzyć.

To oczywiście tylko matematyka i spekulacje. Wszystko zweryfikują wybory, a te – jeśli na naszej scenie politycznej nie nastąpi trzęsienie ziemi – odbędą się dopiero jesienią 2015 roku. Do tego czasu wszystkie te partie – określane czasem politycznym planktonem – mogą po prostu przestać istnieć. Wcześniejsze wybory, które mogłyby będącego na fali wznoszącej Gowina zanieść do parlamentu, to raczej tylko pobożne życzenia.

Inicjatywa Gowina ma jednak pewne szanse powodzenia. Patrząc dziś na retorykę coraz bardziej idącej w lewo Platformy Obywatelskiej oraz Prawa i Sprawiedliwości, które powoli staje się partią ultraprawicową, lecz z lewicowym poglądem na gospodarkę, widać wyraźnie, że między nimi powstaje luka. Tworzy się miejsce na partię konserwatywno-liberalną, w której programie powinny się znaleźć hasła odwołujące się do chrześcijańskich wartości, ale i zasad rządzących wolnym rynkiem. Lukę tę może wypełnić Gowin.

Nie ma wątpliwości, że jeśli były minister sprawiedliwości ma dziś jakieś ambicje polityczne, to czeka go długa i ciężka praca u podstaw. Ale czy wystarczy mu czasu, determinacji, by rozbić panujący w Polsce już od ponad dekady monolit dwóch partii?