Tak też było w miniony piątek, kiedy biało-czerwoni walczyli z Czarnogórą. Kontrowersje wywołała sytuacja, w której Jakub Błaszczykowski strzelił bramkę nieuznaną przez sędziego ze względu na spalonego Adriana Mierzejewskiego.
Cezary Kucharski, napisał na Tweeterze, że gol Błaszczykowskiego powinien być uznany. Kiedy ktoś pod tym wpisem żartobliwie zapytał „Kucharza" o to, czy zna piłkarskie zasady, ten odparł – można było odnieść wrażenie, iż całkiem serio – że nie musi ich znać i tu nie chodzi o te zasady, bo inny sędzia by tą bramkę uznał.
W tym kontekście przypomina mi się Euro 2004 i mecz Portugalia – Anglia. Sol Campbell strzelił w nim gola – mogącego przesądzić o zwycięstwie Anglików – faulując bramkarza rywali. Piłka w siatce nie została więc uznana. Tymczasem Antoni Piechniczek w telewizyjnym studiu z rozbrajającą pewnością siebie oznajmił, że – relacjonuję z pamięci – na miejscu sędziego tego gola by puścił, bo na Wyspach Brytyjskich gra się twardo.
Od dziesięcioleci piłkarscy eksperci głowią się nad tym, jak rozwiązać problem sędziowskich decyzji, które budzą rozbieżne oceny wśród widowni. I co? I nic. Żadne kolejne nowinki nie pomagają. Na tym polega napięcie między człowiekiem a bezdusznym prawem w każdej dziedzinie życia. Tyle że to człowiek jest ostateczną instancją rozstrzygającą spory. Bez niego żaden przepis nie będzie egzekwowany. A skoro tak, to do konkretnej osoby należy interpretacja reguł gry. Nie ma więc czegoś takiego, jak wypaczony wynik meczu.
W roku 1993 Jan Furtok strzelił San Marino ręką pamiętną bramkę dającą nam upragnione zwycięstwo 1:0. Żenada? Po cichu może tak myśleliśmy, ale chyba żaden Polak głośno nie protestował w tej sprawie, bo potrzebowaliśmy trzech punktów w eliminacjach do amerykańskiego mundialu. Przecież one nam się należały.