W drugiej części było już pogodnie. Ten sam chłopak z tym samym plecakiem, tyle że teraz uśmiechnięty, wracał z Dublina, wysiadał z autobusu. „Już wkrótce Polacy zaczną wracać z emigracji, bo praca będzie się opłacać" – komentował ciepły męski głos w 2007 roku. Ten sam głos, który dwa lata później ogłosił, że Polska jest zieloną wyspą. A zaledwie miesiąc temu przekonywał nas, że „przez kryzys przeszliśmy sucha nogą".

Skoro jest tak dobrze, to czemu jest tak źle? Czemu młodzi – w większości – Polacy nie chcą uwierzyć w słowa Donalda Tuska, w jego zapowiedzi, obietnice, deklaracje deklamowane wciąż tym samym pewnym głosem? Czemu wolą szukać szczęścia w ogarniętej wciąż głębokim kryzysem Europie Zachodniej, zamiast toczyć dostatnie życie na zielonej wyspie?

Odpowiedzieć na to pytanie można na dwa sposoby. Po pierwsze: statystyki tak często cytowane przez premiera i jego współpracowników nie mówią prawdy. Nie chcę przez to powiedzieć, iż rządzący Polską fałszują dane statystyczne (choć, biorąc pod uwagę, jak zakłamuje się informacje na temat długu publicznego, i tego jednoznacznie wykluczyć nie można). Należy podejrzewać raczej, że informacje, które się nam prezentuje, nie mówią całej prawdy o Polsce, że podaje nam się tylko te, które pasują władzy.

Druga – niewykluczająca pierwszej – przyczyna tak wielkiej emigracji młodych ludzi tkwi już w samym premierze i w jego partii. W utracie wiarygodności. Nie jest prawdą, że wyborcy są jak złota rybka w okrągłym akwarium, która po zrobieniu kolejnego kółka nie pamięta już, co wydarzyło się przed chwilą. Wyborcy pamiętają, ile razy Donald Tusk obiecywał polepszenie sytuacji, ile razy wieścił koniec kryzysu. Co z tego, skoro były to tylko słowa. Trudno się dziwić, że polski premier należy do europejskiej czołówki w rankingu szefów rządów darzonych największą nieufnością. Mało kto ma też nadzieję, że jego partia jest zdolna wyprowadzić Polskę na prostą. Jeśli PO utrzymuje wciąż drugie miejsce w sondażach, to tylko dlatego, że ma tak mizerną konkurencję.