Wymiana handlowa pomiędzy Polską i USA jest cenną rzeczą, ale jej rozmiary pokazują, że jakoś byśmy bez niej przeżyli. Podobnie z amerykańską pomocą na innowacje czy wymianą naukową. Bądźmy poważni – relacje z imperium muszą koncentrować się na sprawach fundamentalnych.

Ameryka jest nam potrzebna do zapewnienia Polsce bezpieczeństwa. Z tego aksjomatu wynikają dopiero potrzeby pochodne. W kolejności: potwierdzenie woli Ameryki do interweniowania w ramach zobowiązań sojuszniczych, rozlokowanie w Polsce amerykańskich instalacji rakietowych, transfer technologii militarnych, import skroplonego gazu łupkowego z USA po cenie niższej niż surowiec rosyjski. Kiedy Ameryka wypełni te cztery punkty, będziemy mogli zasypiać znacznie spokojniejsi.

Jak zatem, w kontekście wizyty Johna Kerry'ego, wygląda ich realizacja? Werbalnie USA podtrzymują zaangażowanie wojskowe w Europie, ale w praktyce wycofują siły ze Starego Kontynentu, co nawet przy najlepszej woli poważnie utrudni im wypełnienie pierwszego postulatu. W przyszłej bazie antyrakiet w Redzikowie nie wbito jeszcze łopaty pod amerykańskie instalacje, choć Kerry potwierdził, że do końca 2018 r. staną tu rakiety SM 3. Transfer technologii militarnych to na razie marzenie, do tej pory Amerykanie odmawiali, oferując jedynie zakupy ich sprzętu. Ponoć inaczej ma być w wypadku rakiet dla polskiej tarczy, ale zobaczymy. Jeśli chodzi o gaz, to dotąd tylko cztery firmy mają zgodę administracji na jego sprzedaż za granicę, o masowym eksporcie nie ma mowy, czy to się zmieni – także nie wiemy.

Gdyby realizację naszych interesów wobec Ameryki oznaczyć skalą: plus – sukces, minus – porażka, zero – remis, na razie mamy dwa zera oraz dwa minusy. Pozostaje zatem sporo do zrobienia, wizyta Kerry'ego to tylko jeden z etapów tej ciężkiej pracy.