Politycy partii posiadającej w nazwie przymiotnik „obywatelska" mają oczywiście prawo, by nie zgadzać się na referendum. Czy powinni jednak tak ostentacyjnie okazywać radość z powodu zignorowania woli niemal miliona Polaków podpisanych pod wnioskiem o to referendum?
Oczywiście prawem obywateli jest się organizować i kierować do Sejmu wnioski o referenda, obywatelskie projekty ustaw itp. I również prawem większości sejmowej jest takie wnioski odrzucać. Tak samo premier i prezydent postępowali zgodnie z literą prawa namawiając warszawiaków do tego, by nie brali udziału w referendum dotyczącym odwołania prezydent Hanny Gronkiewicz-Waltz. Sam Donald Tusk przyznał, że robił to z niesmakiem. Bo litera prawa to jedno, a jego duch, oraz duch demokracji to zupełnie co innego.
Dlatego odrzucenie miliona podpisów pod referendum też powinno budzić u posłów koalicji niesmak, nie zaś gromkie brawa.
Prawdą jednak jest, że Donald Tusk miał dziś powody do radości. Mimo wysokiej wizerunkowej ceny, jaką, moim zdaniem, PO zapłaci za storpedowanie kolejnej inicjatywy, obywatelskiej właśnie, premier odniósł dwa wymierne polityczne sukcesy. Nie będzie referendum, które łatwo zmieniłoby się w plebiscyt przeciw rządowi, co z pewnością na wiele miesięcy musiałoby zepchnąć Tuska do defensywy. Po drugie premier udowodnił, że wciąż dysponuje w Sejmie większością niezbędną dla rządzenia. Po tym głosowaniu szef rządu może się spokojnie szykować do kolejnego zabiegu, jakim jest rekonstrukcja gabinetu.
Niestety, zabiegu wyłącznie wizerunkowego. Jak na szóstą rocznicę rządzenia to trochę mało.