Zaapelował także o przeprowadzenie ogólnonarodowego strajku ostrzegawczego.
Od wybuchu dwa miesiące temu protestów na Ukrainie ich fundamentalną słabością był brak zdecydowanego działania. Owszem, ludzie przychodzili na Majdan po pracy i w weekendy, ale w przeciwieństwie do polskiej „Solidarności" ryzykowali niewiele. Nigdy nie przestali pracować, nie zablokowano komunikacji miejskiej w Kijowie i innych dużych miastach, nie zawiązano masowej organizacji i nie powołano jednego przywódcy.
Właśnie dlatego ukraiński prezydent grał na stopniowo zmęczenie Majdanu wraz z nadejściem ostrzejszych mrozów. Zapewne nie spodziewał się nagłej radykalizacji protestów i brutalnych starć z milicją.
Problem w tym, że nie spodziewał się tego także sam Kliczko. Teraz nie ma wyboru. Apelując po raz pierwszy o strajk generalny i stawiając tak krótkie ultimatum walczy nie tylko o zakończenie politycznego kryzysu po myśli opozycji, ale także o odzyskanie inicjatywy we własnych szeregach. Jeśli okaże się, nie jest w stanie przekonać narodu do strajku i porwać go na barykady, przegra podwójnie. Na czele, zapewne już podziemnego, ruchu oporu staną znacznie radykalniejsi przywódcy. A Janukowycz dojdzie do wniosku, że choć może większość społeczeństwa go nie popiera, to przynajmniej zachowuje się obojętnie.