Dlatego premier Donald Tusk, rzucając hasło debaty z prezesem Jarosławem Kaczyńskim na temat programu PiS, wcale nie miał na myśli rozmowy, tylko starą i sprawdzoną grę pozorów. Przećwiczyliśmy ją w 2011 roku gdy media przez kilka tygodni zajmowały się ewentualną debatą, rozpisując się, czy debaty są nam potrzebne, kto z kim miałby debatować, gdzie i na jakich warunkach. Po czym do żadnej debaty nie doszło, bo nie o to chodziło.
Dziś mamy do czynienia z identyczną sytuacją. Tusk wezwał Kaczyńskiego do debaty ale z góry wiadomo, co sądzi o propozycjach tej partii, bo ministrowie jego rządu na gorąco je recenzowali w dniu kongresu PiS. I oczywiście były to recenzje krytyczne.
Zresztą sama forma zaproszenia do dyskusji, w której pobrzmiewała kpina z księżycowych pomysłów PiS i odpowiedź Prawa i Sprawiedliwości, które już trzy razy zmieniło zdanie na temat ewentualnej debaty, nie pozostawiają złudzeń co do intencji obu ugrupowań. Chodzi o przyciągnięcie uwagi do dwóch największych partii politycznych i stworzenie wrażenia, że tylko one mają pomysły na Polskę, a reszta ugrupowań po prostu się nie liczy.
Ta taktyka jest stosowana prze obie partie od 2005 roku i cięgle świetnie się sprawdza, pozwalając na utrzymanie dominującej pozycji na scenie politycznej.