Wszyscy wiemy, jak kończy się oszczędzanie na wojsku. Tragiczne doświadczenia mieliśmy też z oszczędzaniem na samolotach dla VIP-ów. Gdy zaś szuka się oszczędności na wizerunku – na ogół kończy się albo kompromitacją, albo dziadostwem.

Bez wątpienia gabinety szefa dyplomacji czy sale konferencyjne powinny wyglądać godnie. Jednak między „nieoszczędzaniem" a marnowaniem publicznych pieniędzy jest istotna różnica.

Jak piszemy dziś w „Rz", kontrola KPRM wykazała, że spora część zakupów MSZ była niecelowa. Jeśli bowiem w raporcie czytamy, że spośród półtora tysiąca nowych mebli jedna trzecia z nich (w momencie kontroli) wciąż znajdowała się w magazynach, trudno mówić o rozsądnym planowaniu wydatków na reprezentację. Za wszystkie sprzęty nabyte w latach 2009–2013 MSZ wydało aż 4,4 mln. Sporo z nich zostało – zdaniem kontrolerów – kupionych zbyt drogo. Z tym, że KPRM nie zarzuca resortowi dyplomacji złamania prawa, lecz nierzetelność.

Oczywiście może ktoś powiedzieć, że w skali kraju, którego PKB przekracza 1,5 bln zł,  4 miliony to drobiazg. Ale w czasie, gdy wszyscy obywatele zostali zmuszeni przez kryzys do zaciskania pasa, również urzędnicy planujący zakupy powinni być ostrożniejsi. Takie wydatki po prostu rażą. Bo choć dobry wizerunek kosztuje, to nie powinien kosztować zbyt wiele.