Nowelizacja prawa oświatowego, która otwiera ministrowi edukacji drogę do wydawania bezpłatnych podręczników, przeszła przez parlament niczym burza. Wczoraj zmiany, bez żadnego głosu sprzeciwu, przyjął Senat. Wcześniej przy jednym „przeciw" - Sejm.

Wydaje się, że podręcznikowym wydawcom, którym rząd dość radykalnie zamierza ograniczyć rynek bardzo trudno będzie znaleźć sojuszników w walce o swoje racje. Ale to tylko pozory.

Nie ma wątpliwości, że rządowa koncepcja rozwiązania „podręcznikowej" drożyzny, na którą od lat narzekają rodzice, to pomysł rzucony naprędce. A do tego zagranie va banque. Sukces daje sporo punktów wyborczych, ale porażka będzie bardzo dotkliwa. Trudno minister edukacji Joannie Kluzik-Rostkowskiej odmówić zapału w realizacji tego projektu, choć mówi się też o tym, że ma ona świadomość tego, że jej misja w gmachu przy ul. Szucha może skończyć się już w czerwcu. To mniej więcej wtedy ma pojawić się pierwsza część darmowego podręcznika. Bez wątpienia wydawcy wykorzystają każde jej potknięcie by storpedować rządy plan. A do chóru krytyków, w okresie wyborczym, z przyjemnością włączy się też opozycja.

Sytuacja jest o tyle trudniejsza, że rząd już za chwilę, na polu edukacji będzie mierzył się z oporem rodziców, którym kazał posłać do szkół sześciolatki. Podręcznikowa klapa może zatem całkowicie podważyć i tak już nisko notowaną politykę oświatową tego rządu.

Problem w tym, że konsekwencje będą takie, że po raz kolejny już plan zrobienia porządku na rynku wydawnictw szkolnych, na następne kilka lat trafi do lamusa.