Adam Kępiński znalazł się wśród kilkudziesięciu zagranicznych polityków z różnych partii od skrajnie prawicowego węgierskiego Jobbika po Komunistyczną Partię Rosji, którzy na zaproszenie Moskwy, Krymu lub ściśle powiązanych z Kremlem organizacji pozarządowych zostali zaproszeni do obserwowania przebiegu referendum.
Poseł tłumaczy dziś agencji PAP, że "pojechał na własne ryzyko, za własne pieniądze, z organizacją pozarządową. Nie reprezentuje ani Sejmu, ani SLD". Tego samego zdania jest rzecznik SLD.
Dalej poseł Kępiński dodaje: "Nie wydajemy żadnych komunikatów, opinii i nasza obecność nie ma tu żadnego medialnego i politycznego znaczenia".
Ta wypowiedź dyskwalifikuje całkowicie posła Kępińskiego jako polityka zajmującego się sprawami zagranicznymi (poseł Kępiński jest członkiem Komisji Europejskiej Sejmu). Oznacza bowiem, że jego naiwność utrzymuje się na poziomie członka szkolnego kółka miłośników ONZ.
Jest więcej niż oczywiste, że nie po to zagraniczni obserwatorzy zostali zaproszeni na Krym, bo nie miało to żadnego medialnego i politycznego znaczenia. Rosyjskie media od rana rozpisują się o tym, że właśnie członkowie tejże delegacji zagranicznych obserwatorów są zachwyceni krymską demokracją. Gdyby poseł Kępiński tylko znał język rosyjski, mógłby sobie o tym poczytać i popatrzeć, np. tutaj, tutaj, i tutaj. Na niedzielę wieczór zagraniczni obserwatorzy planują konferencję prasową w Symferopolu.