Poseł wybrał się jako obserwator na nieuznawane przez Zachód referendum na Krymie, przysługując się tym samym kremlowskiej propagandzie. Z tego powodu wyląduje zapewne na dywaniku u szefa partii Leszka Millera. Słowna reprymenda to chyba jednak zbyt niski wymiar kary za problemy, jakie przez działania jednego posła może mieć Polska na arenie międzynarodowej.
Takie sytuacje zdarzają się bowiem coraz częściej i nie chodzi tylko obserwowanie wyborów. Kilka miesięcy temu z jednym syryjskich dyplomatów spotkał się poseł SLD prof. Tadeusz Iwiński. Po spotkaniu wystąpił na konferencji w Sejmie i przedstawił na blogu jego zapewnienia, że ten kraj nie stosuje broni chemicznej. Pojawiły się komentarze, że SLD w konflikcie syryjskim staje po stronie reżimu.
Inny poseł SLD Eugeniusz Czykwin próbował uruchomić w Sejmie grupę międzyparlamentarną Polska-Białoruś. Nie zgodziła się marszałek Ewa Kopacz. Powód? Nie byłoby to zgodne z polityką polskiej dyplomacji odnośnie reżimu Alaksandra Łukaszenki.
Jednak takie wpadki to nie tylko domena SLD. Weźmy choćby PiS i działania zdominowanej przez polityków tej partii działania Polsko-Palestyńskiej Grupy Parlamentarnej. Zasłynęła m.in. spotkaniami z jednym z liderów społeczności palestyńskiej w Polsce, który twierdzi, że Holocaust wymyślili Żydzi, by mieć pretekst do założenia państwa Izrael.
Pytane o działalność międzynarodową posłów MSZ lubi podkreślać, że „zgodnie z Konstytucją RP są oni przedstawicielami Narodu i nie wiążą ich żadne instrukcje". Jednak te tłumaczenia były dobre, gdy za naszymi granicami panował spokój.