Odciśnięte na nas przez ponad 120 lat zaborów i ?45 lat sowieckiej okupacji piętno każe zamykać się we własnym świecie i z nieufnością podchodzić do państwa. Wciąż żywy jest podział my – oni. Stąd nasze zaangażowanie w sprawy publiczne, nawet te bliskie naszemu lokalnemu środowisku, jest więcej niż mizerne.

Dobrze zatem trzeba ocenić inicjatywę coraz większej liczby samorządów, które decydują się oddać wpływ na choćby część budżetu obywatelom. To oni, w bezpośredniej demokracji, mają decydować o tym, co się dzieje z ich pieniędzmi. Na przykład w Gdańsku w takim głosowaniu wzięło udział ponad 50 tys. mieszkańców.

Ale uwaga, w tej inicjatywie tkwią pułapki. Budżet obywatelski sugeruje, że pieniądze, które nie podlegają bezpośredniemu wpływowi podatników, są w mniejszym stopniu ich własnością. A to nieprawda. Każda złotówka wpłacona do wspólnego budżetu jest wypracowana przez obywateli. Państwa i urzędnicy są ze swej natury bezproduktywni, mogą jedynie zajmować się dzieleniem tego, co wypracują obywatele. I po to wybieramy naszych przedstawicieli, by ci dobrze dysponowali naszym bogactwem. Dlatego nie wolno nam zapominać, że powinni oni podlegać kontroli, a ich misja jest w stosunku do nas usługowa.

Budżety krojone przez obywateli niosą też ze sobą groźbę eskalacji fiskalnych żądań gmin. Skoro mamy wpływ na wydawane przez nie pieniądze, to może pojawić się pokusa nakładania dodatkowych podatków. Politykom wtedy łatwiej przychodzi uzasadnianie takich decyzji. Przecież sami decydujecie, na co wydajecie swoje pieniądze – mogą przekonywać.

Nie miejmy złudzeń. Urzędnicy nie wypuszczą z rąk większości naszych pieniędzy. Już teraz świadczą o tym kwoty, jakie dają obywatelom do dyspozycji – to zaledwie ułamek ich wydatków. Dlatego najlepszym budżetem obywatelskim są niskie podatki. Wtedy obywatele faktycznie decydują o tym, na co wydają swoje bogactwo.