Wojna domowa na wschodzie Ukrainy jest już nie do zatrzymania i trwać będzie tak długo, jak długo Kreml nie zrezygnuje ze swego głównego  celu. Spotkania w Genewie, pojednawcze gesty Władimira Putina w Normandii,  ostatnie rozmowy  Siergieja Ławrowa  w Petersburgu  z szefami dyplomacji Polski i Niemiec, a także bezpośrednie dyskusje Putina z Petrem Poroszenką są z punktu widzenia Kremla jedynie mydleniem oczu. Realna polityka dzieje się na granicy Ukrainy z Rosją, którą przekraczają bez przeszkód nie tylko uzbrojeni bojownicy, ale nawet czołgi. Nie mówiąc już o nowoczesnych rakietach przeciwlotniczych, których celem stał się ukraiński wojskowy samolot transportowy z 49 osobami na pokładzie.

Naiwna wydaje się formuła kompromisu, wysuwana przez niektóre zachodnie stolice: w zamian za faktyczną akceptację przyłączenia  Krymu Putin pozostawiłby w spokoju resztę Ukrainy. To dlatego Frank-Walter Steinmeier nawoływał ?kilka dni temu władze w Kijowie, aby ?w sposób umiarkowany rozprawiły się z prorosyjskimi separatystami na wschodzie kraju. Było to jeszcze przed Petersburgiem. Takie myślenie Rosja słusznie traktuje jako wyraz słabości. ?I nie ma żadnych zahamowań. Krym to już historia i zaledwie epizod w całym konflikcie. Moskwa chce takiej Ukrainy, która uwzględniałaby jej interesy geopolityczne.

Stąd dalsza eskalacja konfliktu i przekazanie separatystom nawet czołgów. Zostały już wprawdzie zniszczone przez armię ukraińską, ale ich przerzucenie przez granicę jest więcej niż wyraźnym sygnałem, że Putin gra na rozbicie Ukrainy. Groźba zachodnich sankcji mało go interesuje.