Tygodnik „Wprost" opublikował materiał mający siłę rażenia politycznej bomby atomowej. Bomby, która może uderzyć nie tylko w poszczególnych bohaterów opisanych w nim rozmów, ale zmieść rząd, doprowadzić do wcześniejszych wyborów i zdestabilizować nasz kraj, a przez to na długo wypchnąć go z międzynarodowej rozgrywki – zarówno unijnej, jak i tej wokół Ukrainy.
Tej sprawy nie można zamieść pod dywan. Ujawnione przez „Wprost" taśmy kompromitują bowiem nie tylko ich bohaterów, ale pośrednio również państwo. Sytuacja, w której ktoś nagrywa nadzorującego służby specjalne ministra spraw wewnętrznych, następnie przez rok te taśmy ukrywa (czy były użyte w tym czasie do szantażu?), nie ma precedensu w 25-letniej historii polskiej wolności, jaką niedawno świętowaliśmy. Trudno o bardziej ironiczne, a zarazem gorzkie podsumowanie dyskusji, czy te ćwierć wieku naszego państwa było sukcesem czy porażką.
Szef MSW z rozbrajającą szczerością mówi, że „państwo polskie istnieje teoretycznie". Sztandarowy pomysł rządu określa iście sienkiewiczowską frazą „ch... dupa i kamieni kupa". Któż jak nie minister spraw wewnętrznych ma wgląd w rzeczywistą kondycję państwa?
Nagranie „Wprost" jest potężnym ciosem w PO. Partia ta doszła do władzy, obiecując ukrócenie podsłuchomanii, nadużywania służb specjalnych i oparcia życia politycznego na jawności. Afera podsłuchowa boleśnie te obietnice weryfikuje. Reakcja na tę aferę pokaże, czy Platforma ma moralną legitymację, by sprawować dalej władzę. Bo nagrania odsłaniają wstrząsające kulisy polityki, w której rząd negocjuje z bankiem centralnym wsparcie mające uniemożliwić opozycji wygranie wyborów.
Ta afera powinna zostać jak najszybciej wyjaśniona. Zarówno jeśli chodzi o rolę służb specjalnych, jak i bulwersującą treść rozmów. Dlatego trudno zrozumieć milczenie premiera Donalda Tuska, który napisał, że nie lekceważy afery. „Przykra sprawa" – dodał. Przykrą sprawą może być katar. Tym bardziej że Tusk stoi dziś przed najpoważniejszym testem w swej karierze.