Bo tylko w Polsce opętani religijną manią moherowi katolicy protestują przeciwko dziełom sztuki. W normalnych krajach nic takiego zdarzyć się nie może. Takie argumenty słyszeliśmy po odwołaniu pokazu „Golgota Picnic" na festiwalu Malta.

Oczywiście każdy, kto co nieco rozumie z otaczającej go rzeczywistości, doskonale wie, że była to tylko kolejna (nieudana) próba zepchnięcia ludzi wierzących do rezerwatu. Walka z Kościołem i religią odbywa się u nas pod różnymi sztandarami – ostatnio również pod hasłem walki o wolność w sztuce.

Zatem kiedy usłyszą państwo argumenty podobne do wyżej wymienionych, proszę się powołać na przypadek nowojorskiej Metropolitan Opera. Bo oto w ojczyźnie światowej demokracji stało się to, co ponoć w normalnym kraju stać się nie może. Odwołano transmisję spektaklu z powodu podejrzenia o antysemityzm (i idealizację palestyńskiego terroryzmu), mimo że przeciwnicy opery „Śmierć Klinghoffera" – bo o niej mowa – w większości nawet jej nie widzieli.

W USA uznano, że nie należy urażać uczuć Żydów, jak najbardziej słusznie. Czy podobnie byłoby w przypadku muzułmanów? Z całą pewnością. A w Polsce? Gdyby chodziło o wyznawców islamu czy judaizmu? Nie mam wątpliwości, że wydarzenie artystyczne zostałoby odwołane.

Na pytanie, kogo wolno obrażać w naszym kraju, odpowiedź jest prosta. Chrześcijan, ze szczególnym uwzględnieniem katolików. Obrażając Żydów i muzułmanów, wiele można stracić, urażając uczucia katolików ?– zyskać rozgłos i poklask.