Przyczyną jest to, o czym pisaliśmy w poniedziałkowej „Rzeczpospolitej": z ujawnionych przez niego fragmentów przyszłej wystawy poświęconej tematyce wysiedleń można domniemywać, że będzie ona odzwierciedlała rewizjonistyczną interpretację dziejów, promowaną przez środowiska niemieckich wypędzonych.

Kittel może stracić stanowisko, ponieważ rada fundacji, której szefuje minister kultury RFN Monika Grütters, chce udowodnić, że Niemcy nie będą się kreować na męczenników wysiedleń i obarczać za nie winą Polaków czy inne narody.

To byłaby dobra wiadomość. Stosunki polsko-niemieckie nie mogą być kształtowane pod dyktando wypędzonych, którzy chcą znacząco oddziaływać na politykę historyczną Berlina. Niestety, co jakiś czas dają oni o sobie znać na tyle głośno, że Polacy mają prawo odczuwać niepokój o to, iż ich zachodni sąsiedzi przewartościowują swoją przeszłość w niebezpiecznym kierunku. Tak jest z wystawą Kittela.

Politycy niemieccy nie zaprzeczają rzecz jasna zbrodniom III Rzeszy. Nierzadko jednak dają zielone światło działaniom mającym na celu relatywizację odpowiedzialności Niemców za to, co spotkało ich w rezultacie drugiej wojny światowej.

Skoro jednak jesteśmy dziś sojusznikiem Niemiec w UE i NATO, to powinniśmy być przez nie szanowani. Władze Rzeczypospolitej powinny dbać o to, by nie rozpowszechniano fałszerstw historycznych, które uderzają w wizerunek Polski.