Mur berliński leżał już w gruzach. Zdjęcia z tej rewolucji obiegły cały świat. Komunistyczne reżimy w Pradze i Budapeszcie rozsypały się jak domki z kart. Płonął Bukareszt, a „conducador" Causescu z żoną Eleną rozstrzelani po żałosnym procesie w Targoviste zamykali rozdział rewolty, którą rozpoczęła w czerwcu Warszawa. Nie było odwrotu.
Dlatego trudno się dziwić posłom Sejmu, który nazwano kontraktowym, że chcieli potwierdzić nową Polskę zmianami w konstytucji. To właśnie 29 grudnia 1989 roku, dokładnie 25 lat temu, wykreślono z jej tekstu przepisy o współpracy z ZSRR i przewodniej roli Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej w życiu politycznym. Zmieniono nazwę państwa i – co wyjątkowo symboliczne – przywrócono orłowi w polskim godle koronę.
Mamy orła w koronie i niepodległe państwo, ale wciąż aktualne jest pytanie, jak sobie z tym dziedzictwem radzić
Jak to było ważne dla Polaków? Dziś, po ćwierć wieku trudno to sobie wyobrazić. Przyzwyczailiśmy się do wolności. Suwerenność jest chlebem powszednim. Ale wtedy, zwłaszcza dla pokolenia, które pamiętało Polskę przedwojenną, a potem przeszło piekło okupacji i koszmar stalinizmu, była to przemiana zakrawająca na cud. Mało kto przecież z nich wierzył, że kiedykolwiek doczeka wolnej Polski, że doczeka orła w koronie. Także dla nas, pokolenia opozycji antykomunistycznej jeszcze rok wcześniej, tak szybkie zmiany wydawały się całkiem nierealistyczne. A jednak historia nas wyprzedziła.
Dziwne były te pierwsze chwile odrodzonej Rzeczypospolitej. Masowo domalowywano godłu państwowemu koronę, a żony milicjantów wyszywały ją pieczołowicie złotą nitką na służbowych czapkach. Produkcja przedstawień godła musiała przecież jakiś czas trwać.