Po zatykającej się budowie gazoportu jest to kolejny przykład, że państwo nie radzi sobie z organizacją wielkich inwestycji. Dodatkowo nasi politycy jak dzieci lekceważą wszelkie sugestie, że dla wielu zagranicznych firm dobre kontakty z Rosją i jej gigantami surowcowymi mogą być ważniejsze od polskich kontraktów.
W naszym tekście o opóźnieniu w budowie polskiej atomówki ciekawe jest stwierdzenie jednej z odpowiedzialnych za to osób, że nie była ostrzegana przez specsłużby o powiązaniach z Rosjanami firmy, której powierzyła wykonanie ważnego kontraktu. To jest stwierdzenie nie tylko mało prawdopodobne, ale też kompromitujące.
Wygląda na to, że kontrolowana przez Skarb Państwa firma powierza wykonanie za ćwierć miliarda złotych strategicznie ważnego dla państwa kontraktu i nie interesuje się, jakie prace i dla kogo do tej pory ona wykonywała. Widać, że w tej sprawie zdecydowało typowe urzędnicze podejście. Czyli nieważne, kim jest podmiot biorący udział w przetargu, nieważne, co robił wcześniej, ważne, co napisze w ofercie i niska wymagana cena. I to zapewnia urzędnikowi osobiste bezpieczeństwo. Warto przypomnieć, jakie straty państwu przyniosło takie postępowanie choćby w przypadku budowy autostrad.
W tej sprawie winne jest też na pewno modne ostatnio przenikanie się sfery polityczno-urzędniczej z państwowo-biznesową. Tradycją staje się powoli, że „zasłużeni" ministrowie, wiceministrowie i inni aktorzy sceny politycznej dostają możliwość spróbowania swoich sił w państwowym biznesie. Taka praktyka powoduje nie tylko upolitycznienie państwowych firm, ale też przenoszenie do nich urzędniczych nawyków.
Sprawa opóźnienia w polskim atomie jest więc typowa. Znowu straciliśmy publiczne pieniądze i czas. Ważne jest tylko, by teraz nie przejść nad tym do porządku dziennego – zapamiętać lekcję i wyciągnąć personalne konsekwencje.