My, Polacy, jesteśmy wciąż permanentnymi partyzantami. Geniusze w kombinowaniu, podchodach, atakach zza węgła, improwizacji, manewrowaniu, oszukiwaniu zaborczej (czytaj: legalnej) władzy, ukrywaniu prawdziwych intencji, krótkodystansowej taktyce, szarpaniu się z przeciwnikiem za klapy; tam, gdzie jest potrzebna żelazna dyscyplina, konsekwencja, zdrowy rozsądek, poważny namysł, cierpliwość, skrojona na lata odpowiedzialność za innych, wizja na kilka pokoleń, wymiękamy, kulimy się, poddajemy, ustępujemy innym.
Lubimy dorabiać sobie do tego ideologię, że tak nas ukształtowała historia, że winni są zaborcy, a potem Hitler ze Stalinem, ale przecież minęło ćwierć wieku wolności, pokolenie urodzonych w wolnej Polsce dorobiło się już dzieci i może wreszcie czas, by zdjąć tę powstańczą czapkę, schować pod podłogę mosina i nie tyle nawet polubić własne państwo, co zacząć myśleć o nim poważnie. Czy dorośliśmy do tego jako społeczeństwo? Nie wiem.