Po wakacjach natomiast – które oczywiście posłom się należą – przyjdzie czas na kampanię wyborczą. A więc wolne od sejmowej pracy potrwa aż do połowy października, gdy Polacy pójdą do urn. Potem parę tygodni na tworzenie się nowej koalicji, wszyscy będą zajęci tworzeniem nowego rządu, exposé, wotum zaufania. Czyli w sumie dobrych parę miesięcy bez rzetelnej pracy legislacyjnej.
Nie twierdzę, że posłowie są leniami, jedynie obawiam się, że dodawanie kolejnych tygodni bez parlamentarnej pracy Polsce nie służy. Oczywiście nie chodzi o to, by posłowie tworzyli kolejne nowe przepisy, ale o to, by tworzyli dobre i przemyślane prawo.
Tymczasem Sejm miał w tej kadencji czas na wyprodukowanie tysięcy umiarkowanie potrzebnych przepisów, a sporo istotnych spraw pozostało niezałatwionych.
Jedną z najpilniejszych jest zmiana w ordynacji podatkowej, która ma tak zmienić filozofię działania urzędów skarbowych, by również w tej dziedzinie życia wprowadzić domniemanie niewinności. To niezbędne, aby nie dochodziło do tak skandalicznych sytuacji, jak ostatnio – gdy (co opisaliśmy w „Rz") służby skarbowe z góry założyły, jaki procent kontroli musi się zakończyć wykryciem nieprawidłowości.
Niestety, praktyka ostatnich lat pokazuje, że Sejm potrafi przyjąć niekorzystne dla obywateli decyzje w ekspresowym tempie, w przypadkach zaś spraw ważnych i ułatwiających życie obywatelom przeprowadzanie zmian z reguły trwało miesiącami.
Przedsiębiorcy, którzy tak traktowaliby swe biznesy, jak politycy pracę w Sejmie, dawno by już zbankrutowali. Dlatego warto pytać, czy Polskę stać na tak długie parlamentarne wakacje.