Bush spotkał się w czwartek z prezydentem elektem na cztery dni przed oficjalnym ogłoszeniem w Miami startu w wyścigu o najwyższy urząd USA. To sygnał, że przywiązuje duże znaczenie do stosunków z Polską.
We wtorek w Berlinie apelował o „bliższą współpracę wojskową i gospodarczą" z krajami Europy Środkowej, a także o bardziej aktywną politykę Ameryki wobec Rosji.
To dość ogólne sformułowania, które jednak mogą być sygnałem, że jako prezydent Jeb Bush przychylnym okiem spojrzy na postulaty wygłoszone przez kandydata PiS w czasie kampanii wyborczej. Najważniejszym z nich jest budowa stałych baz wojsk NATO lub Stanów Zjednoczonych na terenie naszego kraju. Duda chciałby także rozmieszczenia w Polsce gotowych do użycia magazynów amerykańskiej broni, jak to od dawna jest w Norwegii. A także rozbudowy przez sojusz lotnisk i portów dostosowanych do przyjęcia – w razie potrzeby – posiłków aliantów.
Wszystko to sprowadza się do uznania, że uzgodniony jeszcze z Borysem Jelcynem zakaz „rozmieszczenia poważnych sił" Sojuszu w Polsce przestaje obowiązywać, a nasz kraj jest takim samym członkiem NATO jak Hiszpania czy Niemcy. Baracka Obamy, który nigdy do końca nie zapomniał o „resecie" z Rosją, na to nie stać. Bush może się na to zdobyć.
Duda chce także przełamać tzw. format normandzki w negocjacjach z Putinem. Ten układ, w którym tylko Niemcy i Francja negocjują w imieniu Zachodu z Rosją, jest możliwy, bo Obama wycofał się z bezpośredniego zaangażowania w ukraiński konflikt. Sama Polska tego nie zmieni. Ale z udziałem Busha to całkiem realne.