Taki warunek przed przyszłorocznym referendum w sprawie utrzymania członkostwa we Wspólnocie postawił David Cameron. To cezura w 60-letniej historii integracji.
Do tej pory kierunek działania Wspólnoty był jeden: „ku coraz ściślejszej integracji". Owszem, nie wszyscy jednocześnie przystępowali do takich projektów, jak euro czy Schengen. Ale cel dla wszystkich był ten sam.
To zgodnie z tą właśnie filozofią Polska zawarła w grudniu 2002 r. traktat o przystąpieniu do UE. Przewidziano w nim okresy przejściowe, ale nasz kraj zobowiązał się do przystąpienia do wszystkich polityk wspólnotowych, łącznie ze wspólną walutą i uwolnieniem sprzedaży ziemi dla cudzoziemców. Specjalne wyjątki, tzw. opt-out, wywalczyła co prawda premier Margaret Thatcher, a po niej Duńczycy. Zakładały one, że Wielka Brytania będzie mogła utrzymać własną walutę i politykę migracyjną. Ale te rozwiązania miały być przejściowe: referendum w sprawie przyjęcia euro planował przecież Tony Blair.
Teraz mowa o trwałym podziale Unii na dwa projekty integracji. Dla krajów, które wybiorą model brytyjski, integracja będzie się sprowadzać do „pogłębionej strefy wolnego handlu", bez ambicji politycznych. Model francusko-niemiecki, oparty na euro, jest o wiele bardziej ambitny, być może ze wspólną armią, dyplomacją, rządem gospodarczym.
Kanclerz Angela Merkel zgodziła się we wtorek na takie rozwiązanie, bo to jedyny sposób, aby utrzymać Wielką Brytanię w Unii. Ale to oznacza, że Polska będzie teraz musiała wybrać, do którego modelu jej bliżej. Położenie naszego kraju w sąsiedztwie agresywnej Rosji; historia wojen z Niemcami, którym tylko trwałe pojednanie może położyć kres; konieczność nadrobienia opóźnień cywilizacyjnych przy wsparciu Unii – dla Polski zjednoczona Europa jest czymś zupełnie innym niż dla Wielkiej Brytanii. Dlatego my powinniśmy raczej postawić na francusko-niemiecki model integracji.