Może nie aż tak, jak mocno wzburzony faktem kolejnego wypadku samochodowego, jaki zafundowała pani premier jej osobista ochrona. Ciut mniej, bo w tym ostatnim przypadku na chybotliwej szali losu balansowało jej zdrowie i życie. List – to co innego, dowód szlachetnych intencji, głębokiej troski o człowieka i obywatela, któremu warto powiedzieć, że pragnieniem szefa rządu jest, by ta sprawa była „potraktowana jak każde inne takie zdarzenie". Bo mógł przecież pomyśleć inaczej. Przerazić się, zamknąć w sobie albo wyjechać za granicę. Teraz mu łatwiej, bo premier pisze, że sama ma synów w wieku K. i wyobraża sobie, co muszą czuć jego bliscy, dodając: „wszystkie strony w prowadzonym postępowaniu mają te same prawa i obowiązki, a jako obywatele przed organami sprawiedliwości jesteśmy równi". „Nie dopuszczam myśli, że mogłoby być inaczej". To bardzo ważne przesłanie, ale i wskazówka dla wymiaru sprawiedliwości, zwłaszcza w dzisiejszych czasach.

Ale myślę sobie, że to trochę za mało. Oczekiwałbym od pani premier czegoś więcej. Chętnie wysłuchałbym jej wersji wypadku w Oświęcimiu, którego – chcąc nie chcąc – była przecież świadkiem. Interesuje mnie zwłaszcza, co powie o sygnale alarmowym kolumny, bo słyszymy, że polecała go wyłączać w najbliższym sąsiedztwie domu. Jej zdanie na ten temat dla Sebastiana K. i opinii publicznej byłoby w oczywisty sposób bezcenne. Wiem, prawnicy pani premier powiedzą, że nie powinno się ujawniać informacji, które jako zeznanie świadka w sprawie powinny być do czasu procesu poufne. Ale... kiedy się chce być wiarygodnym dla 40 milionów obywateli, może nie należy zatajać prawdy? Od premiera można, a nawet trzeba wymagać więcej. Dlatego proszę o tę drobną informację. Jako zwykły obywatel rządzonego przez Panią kraju.