Jak Hitler kazał spalić Niemcy

Wiosna 1945 r. była w Europie Środkowej wyjątkowo ciepła i słoneczna. Wraz ze słońcem i ciepłem do Niemiec wkraczały wojska alianckie prące jak burza w kierunku Berlina. Hitler wiedział już, że nic ich nie zatrzyma. Dlatego wydał rozkaz zniszczenia Niemiec, aby aliantów witała jedynie spalona ziemia.

Publikacja: 09.06.2023 03:00

Dzielnica rządowa w Berlinie w maju 1945 r.

Dzielnica rządowa w Berlinie w maju 1945 r.

Foto: Photo12/BE&W

Żeby zrozumieć genezę tej decyzji Hitlera, trzeba się cofnąć o rok – do 5 czerwca 1944 r. Wieczorem tego dnia 7 tysięcy alianckich okrętów pływających i 1200 okrętów podwodnych wypłynęło w dwóch grupach z południowych portów Anglii w kierunku plaż Normandii. Była to największa armada w dziejach świata, na której pokładach płynęło 130 tysięcy żołnierzy. Nie znaczyło to, że alianci zachodni dopiero teraz wkraczali na scenę teatru II wojny światowej. Przecież odnosili gigantyczne sukcesy wcześniej, kiedy oczyścili Afrykę z sił państw Osi, zdobyli Sycylię i wylądowali na Półwyspie Apenińskim.

Czytaj więcej

Paweł Łepkowski: Upokorzeni bohaterowie

Dzisiaj zdumiewa, że nikt ze strony niemieckiej nie dostrzegł tej potęgi płynącej ku plażom Normandii. Operacja, której nadano kryptonim „Overlord”, zakładała przełamanie umocnień Wału Atlantyckiego na pięciu najbardziej wysuniętych plażach tego regionu. Wojska amerykańskie w sile czterech dywizji piechoty, dwóch dywizji powietrznodesantowych i dwóch dywizji rangersów otrzymały zadanie zajęcia plaż o kryptonimach „Omaha” i „Utah”. Trzy dywizje brytyjskie miały uderzyć na plaże „Sword” i „Gold”, a 3. Kanadyjska Dywizja Piechoty miała opanować plażę „Juno”.

Kiedy plaże spłynęły krwią

Flota inwazyjna zrzuciła kotwice naprzeciw plaż 6 czerwca 1944 r., na godzinę przed świtem. Nim jednak barki desantowe ruszyły w kierunku wybrzeża, alianckie lotnictwo w sile 3500 bombowców ciężkich oraz 1500 bombowców lekkich i średnich przeprowadziło zmasowane bombardowanie dziesięciu baterii wroga. Ogień w kierunku niemieckich umocnień otworzyło także sześć alianckich pancerników.

O skali działań świadczą liczne raporty i wspomnienia uczestników tych wydarzeń. Jakże wymowne są słowa Johna Taylora, starszego sierżanta lotnictwa 50. Dywizjonu RAF: „Zbliżał się właśnie świt... Nie widzieliśmy zbyt wiele, ponieważ było ciemno, ale gdy tylko niebo pojaśniało, podlecieliśmy, zbombardowaliśmy i zlikwidowaliśmy pozycje wroga. Gdy zawracaliśmy, między chmurami pojawiły się prześwity... I wtedy zobaczyliśmy te setki barek desantowych podążających w stronę plaż”.

Każda z sześciu plaż stała się osobnym polem bitwy. Każdy atak charakteryzował się inną dynamiką i był okupiony różną liczbą ofiar. Najbardziej dramatyczny przebieg miał amerykański desant na plaży „Omaha”. Z 34 250 żołnierzy 1. Armii USA zginęło aż 2 tysiące ludzi. Na innych plażach opór niemiecki był tylko odrobinę słabszy. 50. Dywizja II Armii Brytyjskiej o godz. 7.30 zaatakowała plażę „Gold”. W ciągu następnych godzin zginęło 413 żołnierzy. Desant zamienił się w koszmarny sen. Niektórzy żołnierze ginęli od razu po otwarciu bram barek, rozszarpani przez pociski niemieckich karabinów MG42 nazywanych „piłą Hitlera”. Inni przeciążeni sprzętem tonęli wepchnięci do wody przez przerażonych i tratujących ich kolegów. Przez kilka godzin na plażach panował totalny chaos. Nikt z atakujących nie był przygotowany na tak trudne warunki, w jakich przyszło im walczyć.

Nie budzić wodza!

Operacja „Overlord” rozpoczęła się o 6 rano. Meldunki, które przez następne godziny spływały do szefa Sztabu Dowodzenia Naczelnego Dowództwa Wehrmachtu (OKW) generała Alfreda Jodla, wskazywały wyraźnie, że była to już właściwa „inwazja” aliantów na Europę Zachodnią. Mimo to Jodl poinformował o tym Hitlera dopiero w godzinach popołudniowych. Szef Sztabu Dowodzenia OKW zwyczajnie bał się obudzić wodza, który całą noc spędził, zanudzając swoich gości wzniosłymi tyradami o przyszłości „tysiącletniej Rzeszy”. To świadczy, jakie zwyczaje panowały w kwaterze Hitlera, który był już cieniem samego siebie sprzed kilku lat. Szprycowany narkotykami przez swojego osobistego lekarza doktora Morela zamienił się w obolałego neurotyka, którego łatwo było wytrącić z równowagi. Być może niszczyła go już także choroba Parkinsona.

Czytaj więcej

Ostatnia twierdza Hitlera

Nadal nie tłumaczy to jednak Jodla, dlaczego w tak ważnej chwili nie zbudził swojego zwierzchnika. To znacznie spowolniło reakcję defensywnych sił niemieckich zgrupowanych wzdłuż normandzkiego wybrzeża.

Kiedy Hitler dowiedział się o „inwazji”, wcale się tym nie przejął. Zacierał nerwowo ręce i mówił, że nareszcie rozstrzygnie się nieznany los Niemiec i Europy. Co ciekawe, on sam trafnie przewidywał uderzenie sił alianckich w Normandii. Na szczęście dla aliantów stratedzy z Oberkommando der Wehrmacht uważali to za najmniej prawdopodobny scenariusz. Kiedy zrozumieli swój błąd, było już za późno. 6 czerwca 1944 r. był początkiem końca III Rzeszy. 16 dni później ruszyła letnia ofensywa sowiecka, która do początku lipca 1944 r. zmiotła aż trzy armie niemieckie z 28 dywizjami.

Dlatego ledwie sześć tygodni po D-Day, 15 lipca 1944 r., feldmarszałek Erwin Rommel pisał do Hitlera w bardzo ponurym tonie: „Sytuacja w Normandii z dnia na dzień się pogarsza... i zmierza ku ciężkiemu kryzysowi”. Pierwszy raz niemiecki dowódca informował swojego wodza, że wojna jest praktycznie przegrana. Hitler nie zapomniał mu tego listu i uznał go za przejaw defetyzmu.

Pięć dni później pułkownik Claus Schenk von Stauffenberg przeprowadził w Wilczym Szańcu koło Kętrzyna na Mazurach zamach bombowy na Adolfa Hitlera. Mimo że przygotowany ładunek eksplodował w odległości zaledwie kilku metrów od Hitlera, wódz III Rzeszy wyszedł z zamachu z niewielkimi obrażeniami. Po raz kolejny w swojej karierze politycznej miał diabelne szczęście, uchodząc z życiem.

Po zamachu Hitler zaczął tracić nadzieję na zwycięstwo. Nie pokazywał się już publicznie. Praktycznie tylko raz wygłosił przemówienie radiowe i popadał powoli w depresję przerywaną coraz częstszymi atakami manii prześladowczej. Jego świat się zapadał pod ciężarem własnych zbrodni. Los Niemiec bez narodowego socjalizmu był mu całkowicie obojętny. Dlatego podjął decyzję, że zabierze wielkość tego państwa i narodu ze sobą do grobu. Marzyło mu się, że jego Rzesza stanie się równie legendarnym wspomnieniem jak Troja, Kartagina czy imperium Azteków. O dniach jej chwały miały przypominać jedynie ruiny monumentalnych budowli zaprojektowanych przez Alberta Speera. I to właśnie ten ulubieniec wodza miał też zamienić Niemcy w spaloną pustynię, aby żaden ze zwycięzców nie mógł skorzystać z dorobku tego państwa. Wybór Speera do tej misji okazał się jednak kolejną pomyłką Hitlera.

Architekt diabła

Kiedy w październiku 1945 r. Albert Speer opuszczał norymberskie więzienie, ujrzał cmentarzysko ruin, jakie pozostało z niegdyś pięknej Norymbergi. Dopiero wtedy dotarła do niego cała skala zła rządów Hitlera. Przez resztę życia próbował się usprawiedliwiać, dlaczego mu uległ.

Zaledwie dziewięć lat wcześniej w tej samej Norymberdze Albert Speer zaprojektował olśniewającą oprawę gigantycznych zjazdów NSDAP, które miały zahipnotyzować nie tylko Niemców, ale i cały świat. Dlatego profesor August Köhler, światowej sławy optyk z zakładów Zeissa, nazwał Alberta Speera ojcem architektury świetlnej. Podczas Światowej Wystawy w 1937 r. w Paryżu ulubieniec Hitlera umiejętnie oświetlił reflektorami pawilon niemiecki, tworząc grę światła i kształtów. Na zjazd NSDAP w Norymberdze zaprojektował Trybunę Zeppelinfeld, wokół której kazał ustawić 150 reflektorów strzelających pionowo w niebo słupami światła, dzięki czemu stworzył efekt wizualny „szklanego” zamku. Oszołomiony tym efektem ambasador Wielkiej Brytanii sir Nevile Henderson określił tę świetlną architekturę „lodową katedrą”, a sam Speer nazwał ją największym dziełem architektonicznym jego życia.

Ta niezwykła gra kształtami, cieniami i światłem kłóciła się z poglądami Speera na architekturę. Mimo że w 1927 r. ukończył bardzo nowoczesny jak na tamte czasy Uniwersytet Techniczny w Monachium i berlińską Wyższą Szkołę Techniczną, hołdował gustom tradycjonalistycznym i antymodernistycznym. Ogromne budowle, jakie później Speer tworzył na zlecenie Adolfa Hitlera, miały podkreślać wielkość III Rzeszy i rasy germańskiej. Speera i jego wodza połączyło zatem upodobanie do gigantomanii.

Po wojnie Speer przyznał w swoich wspomnieniach: „Po latach daremnych starań byłem przepełniony pasją działania, a miałem 28 lat. Za wielką budowę sprzedałbym jak Faust własną duszę. Teraz znalazłem swego Mefistofelesa. Wydawał się nie mniej ujmujący niż Mefistofeles Goethego”.

Zniszczyć wszystko!

Wiosna 1945 r. była w Europie Środkowej wyjątkowo ciepła i słoneczna. Wraz ze słońcem i ciepłem do Niemiec wkraczały wojska alianckie prące jak burza w kierunku Berlina. 22 marca 1945 r. Amerykanie sforsowali Ren w rejonie Darmstadt, a dwa dni później wojska brytyjskie przekroczyły Ren w pobliżu Wesel.

Hitler i Goebbels byli sfrustrowani. Przecież do niedawna niemal codziennie dywagowali, czy Ren w sposób naturalny zatrzyma aliancką ofensywę. Teraz nie było już o czym rozmawiać. Fortuna coraz szybciej się od nich oddalała. Pięć lat po blitzkriegu w północnej Francji teraz to wojska koalicji antyhitlerowskiej realizowały swoją formę wojny błyskawicznej. Rozmowy o linii Renu zastąpiły nerwowe debaty, „czy i gdzie uda się zbudować drugą naturalną barykadę na drodze marszu Amerykanów i Brytyjczyków”.

D-Day, czyli lądowanie aliantów na plażach Normandii 6 czerwca 1944 r.

D-Day, czyli lądowanie aliantów na plażach Normandii 6 czerwca 1944 r.

United States Coast Guard / Liftarn / Wikimedia Commons / domena publiczna

Ale takiego miejsca na mapie Niemiec już nie było. Chociaż Berlin dzieliło od linii frontu zachodniego kilkaset kilometrów, nikt w tym mieście nie czuł się już bezpiecznie. 13 marca nalot dywanowy bombowców Mosquito zmiótł jedno skrzydło Ministerstwa Propagandy i mocno zniszczył front Kancelarii Rzeszy. Po ulicach włóczyły się tłumy bezdomnych i wyniszczonych ludzi. Hitler nie ośmielał się nawet podchodzić do okien, by spojrzeć na ulicę. Przerażało go zniszczenie, którego był rzeczywistym autorem. Popadł w przygnębienie, które 18 marca pogłębiła lektura memorandum przybyłego z podróży po Niemczech Zachodnich Alberta Speera. Po raz pierwszy minister rządu Hitlera wyrażał w meldunku do wodza opinie, za które wielu innych zapłaciłoby życiem. „Mein Führer, pod względem gospodarczym wojna, że tak powiem, jest przegrana” – konkludował minister uzbrojenia.

Hitler czytał memorandum w osłupieniu. Długo nie mógł dojść do siebie. Wzburzony wezwał do siebie reichsleitera Martina Bormanna, któremu nakazał przygotować specjalny rozkaz zniszczenia wszelkiej infrastruktury komunikacyjnej, łącznościowej, przemysłowej i zaopatrzeniowej oraz majątków ruchomych i nieruchomości, które miałyby wpaść w ręce wroga. Bormann z charakterystyczną dla siebie precyzją przygotował rozporządzenie wodza, nazwane „Rozkazem Nerona” (niem. Nerobefehl). Trafiło ono do dowódców wojskowych i gauleiterów 19 marca 1945 r. Osobista odpowiedzialność za jego realizację spadła na Alberta Speera.

Podobno niektórzy burmistrzowie, gauleiterzy i komisarze obrony mdleli, czytając pierwsze zdanie tego rozkazu: „Należy zniszczyć wszystkie urządzenia militarne, komunikacyjne, łączności, przemysłowe i zaopatrzeniowe, a także obiekty znajdujące się wewnątrz terytorium Rzeszy, które wróg w jakikolwiek sposób może wykorzystać natychmiast lub po pewnym czasie dla kontynuowania walki”. Nawet najbardziej fanatyczni działacze NSDAP przyjęli rozporządzenie z przerażeniem, czytając, że mają zniszczyć wszystkie urządzenia przemysłowe, zaopatrzeniowe i jakiekolwiek pozostałe obiekty. Czym zatem mieliby w przyszłości rządzić? Jaki sens miała dalej ich kariera i osiągnięcia? Jak mieli wytłumaczyć swoim rodzinom i rodakom, dlaczego z woli wodza, o którym przekonywali ludzi, że jest ich zbawcą, teraz całe Niemcy miały wrócić do epoki kamienia łupanego. Wkraczający do Niemiec alianci mieli zastać nie tylko spaloną ziemię, ale też miliony ludzi pozbawionych czegokolwiek do życia.

Tak w maju 1945 r. wyglądała najbardziej znana ulica Berlina – Unter den Linden (pol. aleja Pod Lipa

Tak w maju 1945 r. wyglądała najbardziej znana ulica Berlina – Unter den Linden (pol. aleja Pod Lipami)

Bundesarchiv, B 145 Bild-P054320 / Weinrother, Carl / CC-BY-SA 3.0 / Ras67 / Wikimedia Commons

Hitler był człowiekiem do bólu pamiętliwym. Jego tolerancja wobec podwładnych miała swoje straszne granice. Nie zapomniał tonu, w jakim Speer napisał swoje memorandum. Kilka dni po wydaniu „Nerobefehl” Hitler poinformował Goebbelsa o zamiarze zdymisjonowania Speera i mianowania ministrem uzbrojenia sekretarza stanu Karla-Otto Saura. „Speer to raczej typ artysty – mówił Hitler o swoim niedawnym ulubieńcu – ma wprawdzie duży talent organizacyjny, ale jest za mało doświadczony politycznie i zbyt słabo wyszkolony, żeby można go było uznać za absolutnie niezastąpionego w tym krytycznym okresie”. Sam minister zareagował na wieść o dymisji w sposób, którego nikt się nie spodziewał. Przyjechał niezaproszony do Kancelarii Rzeszy i zażądał rozmowy z Hitlerem, w czasie której – jak to opisał w swoich pamiętnikach Goebbels – doszło do „dramatycznej wymiany zdań”. Speer z podziwu godnym opanowaniem oświadczył wodzowi, że nie wykona jego rozkazów. Mało tego. Ośmielił się nazwać rozporządzenie z 18 marca bardzo szkodliwym dla Niemiec. Zgodził się jedynie na „chwilowe” paraliżowanie infrastruktury i przemysłu.

Hitler, zdumiony śmiałością Speera, zgodził się na takie połowiczne rozwiązanie. Odtąd jednak traktował ministra z nieufnością. Zresztą jego podejrzliwość wobec wszystkich współpracowników narastała z godziny na godzinę. Obraził się nawet na Bormanna, który nie wyraził pełnej aprobaty dla Nerobefehl. Zaczął po raz pierwszy głośno krytykować Göringa za milczenie w tej sprawie. Nawet Heinrich Himmler utracił zaufanie Hitlera, kiedy wódz dowiedział się o odwrocie dowodzonej przez niego Grupy Armii „Wisła”.

Tak naprawdę Hitler ufał już jedynie Goebbelsowi, którego przemówienie o wojnie totalnej wygłoszone w berlińskim Pałacu Sportu wzbudziło jego podziw. Nie pomylił się w ocenie lojalności Goebbelsa. 24 godziny po samobójczej śmierci wodza, w obliczu odrzucenia negocjacji przez sowieckie dowództwo, Joseph i Magda Goebbelsowie otruli sześcioro swoich dzieci i sami popełnili samobójstwo.

Albert Speer w żadnym wypadku nie zamierzał iść w ich ślady. Przeżył wojnę i zasiadł na ławie oskarżonych przed Międzynarodowym Trybunałem Sprawiedliwości w Norymberdze, który skazał go na 20 lat pozbawienia wolności. Wyszedł z więzienia w 1966 r.

Piroman i szaleniec

Albert Speer przez lata wypierał się uczestnictwa w zbrodniach nazistowskich. „W końcu nie tylko ja ulegałem magicznym zdolnościom Hitlera do manipulowania ludźmi, ale politycy znaczącej rangi, ludzie tacy jak Hindenburg, Simon, Lloyd George, Mussolini i wielu innych – tłumaczył się ze swojego zauroczenia Hitlerem. – Bo (Hitler) oddziaływał nie tylko na masy, ale był również mistrzowskim psychologiem w odniesieniu do jednostek. Znał najskrytsze nadzieje i obawy każdego rozmówcy. Być może nie był tak wspaniałym mężem stanu, jak się nam wówczas wydawało, i z pewnością, jak dowiodła druga faza wojny, nie był tak wielkim dowódcą. Ale był i pozostaje psychologiem, jakiego już nigdy więcej nie spotkałem. Potrafię sobie wyobrazić, że historiografia tylko w tym sensie będzie go kiedyś nazywała wielkim. Nawet jako dowódca wojskowy miał na uwadze bardziej psychologiczny niż militarny potencjał broni. (...) To psychologizowanie wszelkiej techniki wojskowej stało się jednak groteskowe, gdy zaklinał Rommla i mnie, żeby skonstruować samoobracające się miotacze ognia na wzór zraszaczy trawników. (...) Nic według jego doświadczeń z I wojny światowej nie było bardziej przerażające dla żołnierza niż skierowana na niego struga ognia”.

Hitler wręcza Speerowi ozdobną srebrną kasetkę z pierścieniem Fritza Todta. Wilczy Szaniec, maj 1943

Hitler wręcza Speerowi ozdobną srebrną kasetkę z pierścieniem Fritza Todta. Wilczy Szaniec, maj 1943 r.

Bundesarchiv, Bild 146-1979-026-22 / Hoffmann, Heinrich / CC-BY-SA 3.0 / Ras67 / Wikimedia Commons

I ta właśnie obsesja być może tłumaczy wydanie „Rozkazu Nerona”. Hitler – jak wspominał Albert Speer – miał chorobliwą wręcz obsesję na punkcie ognia: „Nie kochał w nim jednak jego prometejskiego charakteru, lecz niszczycielską siłę – napisał Speer 18 listopada 1947 r. – To, że podpalił świat i skąpał kontynent w ogniu, wydaje się jedynie metaforą słowną. Ale właśnie ogień, dosłownie i wprost, zawsze wprawiał go w głębokie podniecenie. Pamiętam, jak kazał sobie wyświetlać w Kancelarii Rzeszy filmy z płonącym Londynem, morzem ognia nad Warszawą, eksplodującymi konwojami morskimi i jaka go wtedy za każdym razem ogarniała pożądliwość. Nigdy jednak nie widziałem go tak pobudzonego, jak pod koniec wojny, gdy ogarnięty czymś w rodzaju delirium odmalowywał przed sobą i nami upadek Nowego Jorku w huraganie płomieni”.

20 kwietnia 1945 r. Speer po raz ostatni składał swojemu wodzowi życzenia urodzinowe. Hitler przekonywał go, żeby nie przejmować się zbombardowanymi miastami niemieckimi, gdyż stanowi to impuls do odbudowy. Ta rozmowa utwierdziła Speera, że znajdujący się w fatalnym stanie fizycznym i psychicznym Hitler skazał swój własny naród na zagładę. Dlatego 23 kwietnia 1945 r., podczas pożegnalnej wizyty w berlińskim bunkrze wodza, minister gospodarki i uzbrojenia zdobył się na odważne i ryzykowne wyznanie, że zbojkotował jego neronowy rozkaz „spalonej ziemi”. Tak to opisał w swoim dzienniku: „Otwarcie przeciwstawiając się Hitlerowi i wyznając mu, że sabotowałem jego rozkazy niszczenia, zdawałem się również na swego rodzaju sąd Boży. (...) Kiedy czasem jestem teraz u kresu sił, chce mi się płakać z tego powodu, że Hitler, zmęczony i ugodowo usposobiony, na wyznanie mojego otwartego nieposłuszeństwa zareagował wzruszeniem, a nie rozkazem rozstrzelania. Moje życie miałoby lepsze zakończenie”.

Albert Speer zakończył odbywanie kary 1 października 1966 r. Dzięki wydaniu pamiętników żył dostatnio. Do końca życia się wybielał. W rzeczywistości ponosił znacznie większą odpowiedzialność za zbrodnie, niż udowodniono mu to w czasie procesu norymberskiego. Zmarł nagle 1 września 1981 r. w Londynie.

Żeby zrozumieć genezę tej decyzji Hitlera, trzeba się cofnąć o rok – do 5 czerwca 1944 r. Wieczorem tego dnia 7 tysięcy alianckich okrętów pływających i 1200 okrętów podwodnych wypłynęło w dwóch grupach z południowych portów Anglii w kierunku plaż Normandii. Była to największa armada w dziejach świata, na której pokładach płynęło 130 tysięcy żołnierzy. Nie znaczyło to, że alianci zachodni dopiero teraz wkraczali na scenę teatru II wojny światowej. Przecież odnosili gigantyczne sukcesy wcześniej, kiedy oczyścili Afrykę z sił państw Osi, zdobyli Sycylię i wylądowali na Półwyspie Apenińskim.

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia świata
Cud nad urną. Harry Truman, cz. IV
Historia świata
Niemieckie „powstanie” przeciw Hitlerowi. Dziwny zryw w Bawarii
Historia świata
Popychały postęp i były źródłem pomysłów. Jak powstawały akademie nauk?
Historia świata
Wenecki Kamieniec. Tam, gdzie Szekspir umieścił akcję „Otella"
Historia świata
„Guernica”: antywojenny manifest Pabla Picassa