Zbrodnia nad rzeką Kwai

Gdyby w Indochinach, tak jak w okupowanej Polsce, dymiły kominy Auschwitz-Birkenau, może śmierć stu tysięcy ludzi przy budowie kolei wydawałaby się drobnym epizodem.

Publikacja: 25.08.2022 21:00

Jeńcy budujący most na rzece Kwai (rysunek wykonany przez Leo Rawlingsa w 1943 r.)

Jeńcy budujący most na rzece Kwai (rysunek wykonany przez Leo Rawlingsa w 1943 r.)

Foto: Wikimedia Commons

Japońscy okupanci nie dopuszczali się ludobójstwa na taką skalę jak nazistowscy Niemcy. Dla nich zarówno jeńcy, jak i podbite ludy były głównie tanią siłą roboczą. Należało wyssać z nich energię do granic możliwości. Do ostatniej kropli potu. Dlatego śmierć tych stu tysięcy stała się symbolem zbrodni wojennych we wschodniej Azji. Dlatego celebruje się i wciąż pamięta most nad rzeką Kwai.

Wyniesieni z dżungli

Kiedyś zapadła wioska utopiona w indochińskiej dżungli. Dziś Kanchanaburi to centrum historycznego przemysłu, odwiedzane przez dziesiątki tysięcy turystów. Wszystko za sprawą mostu, który wciąż łączy brzegi rzeki tuż za miastem. Wokół cała gadżetologia, pomniki, stragany z pamiątkami, tubylcy oferujący komplet widokówek, ale to, co najbardziej przyciąga wzrok, to zadbany cmentarz wojenny z prawie siedmioma tysiącami grobów otoczony odnowionym murem, ze świeżo przystrzyżoną trawą. Nie ma na nim pomników, są tylko maleńkie tabliczki 40 na 30 centymetrów z imieniem i nazwiskiem, symbolem rodzaju broni, datami urodzenia i śmierci oraz krótkim memento. Przy niektórych świeże kwiaty albo doczepiona tabliczka: kochanemu tacie wierna do końca córka, syn, rodzina. Wciąż więc odwiedzają te groby potomkowie zmarłych budowniczych mostu. Anglicy, Holendrzy, Australijczycy. Tych pierwszych pochowano tu najwięcej, bo ponad 3,5 tysiąca. Holendrów jest nieco mniej, niemal 2 tysiące, Australijczyków około 1400. Wszyscy byli chowani pierwotnie w dżungli, a potem przeniesieni na ten cmentarz. Czy istnieje pewność, że pod każdą z tablic są odpowiednie zwłoki? Nikt nie potrafi na takie pytanie odpowiedzieć. – O, tu leży z pewnością dr Donald Purdie, profesor chemii z Singapuru. Zmarł w maju 1943 r. Miał szczęście, że jego grób zidentyfikowano. Dziesiątki tysięcy zwłok przepadły w dżungli bezimiennie – mówi przewodnik.

Most na rzece

Mało kto usłyszałby o śmierci tysięcy japońskich jeńców, gdyby nie film. Słynny „Most na rzece Kwai” Davida Leana z 1957 r. zdobył aż siedem Oscarów i dołączył do klasyki kina wojennego. Zagrały w nim wielkie gwiazdy tamtych czasów: Alec Guinness, Jack Hawkins i William Holden, który w zamian za gwiazdorskie honoraria zdecydował się na udział w zyskach, tak mocno był przekonany o sukcesie filmu. Oczywiście się nie zawiódł. „Most…” stał się wielkim hitem, a jego ścieżka dźwiękowa do dziś jest grana przez wszystkie orkiestry wojskowe świata.

Co ciekawe, film Leana nie tylko da się wciąż oglądać, co napełnia wiarą w istnienie kinowych arcydzieł, ale też wytworzył cały przemysł wokół rzeki Kwai. Trudno tu nie trafić. To punkt obowiązkowy każdej brytyjskiej czy amerykańskiej wycieczki do Tajlandii. Kanchanaburi obrosło w knajpy i sklepiki, są tu całkiem przyzwoite chodniki i przynajmniej dwa muzea poświęcone budowie kolei. W centralnym miejscu cmentarz, a obok brzegi rzeki łączy słynny most. Wciąż ten sam, który budowali jeńcy. Po amerykańskim bombardowaniu z 1945 r. wymieniono mu tylko dwa środkowe przęsła. Jest i pociąg, choć to tylko kolorowa turystyczna kolejka wożąca gości na odcinku kilkuset metrów. Swoją drogą trudno się obronić przed myślą, że pasuje tu jak karuzela pośrodku muzeum na lubelskim Majdanku.

Zamysł budowy linii kolejowej przecinającej Indochiny między Bangkokiem i Rangunem pojawił się już na początku XX wieku, ale po dokładnym przestudiowaniu warunków terenowych wydał się Brytyjczykom kompletnie szalony. Zbyt gęsta tu była dżungla, zbyt dużo gór, zbyt wiele rzek. Inwestycja pochłonęłaby niewspółmiernie dużo środków w proporcji do zysków handlowych. To, co jednak Brytyjczykom wydało się nieopłacalne, dla Japończyków okazało się konieczne. W marcu 1942 r. z terenu sojuszniczej Tajlandii dokonali inwazji na Birmę Brytyjską i po jej szybkim zajęciu szykowali się do skoku na perłę w kolonialnej koronie Londynu – Indie. Dekan był jednak dobrze broniony, a bez świetnego zaopatrzenia i szybkiego przerzucenia rezerw dla Japończyków nieosiągalny. Armia cesarza cierpiała w Birmie na ciągłe deficyty uzbrojenia i żołnierzy. Po klęsce pod Midway szlaki morskie nie były pewne, a japońskie konwoje z ludźmi i bronią po przekroczeniu cieśniny Malakka często szły na dno wskutek aktywności alianckich okrętów podwodnych. Tokio nie miało więc wyjścia i podjęło decyzję o realizacji porzuconej przez Brytyjczyków idei Kolei Tajsko-Birmańskiej. Inwestycja musiała pociągnąć za sobą niebywałe koszty, ale Japończycy się tym nie przejmowali. Mieli przecież tanią siłę roboczą. Alianckich jeńców i niewolniczą siłę roboczą z południowej Azji.

Zabójcza linia

„Kolej śmierci”, bo tak po latach nazwano przedsięwzięcie, była jedną z najtrudniejszych, ale też najszybciej zrealizowanych inwestycji w historii infrastruktury transportowej. 415 kilometrów trasy kolejowej przez dżunglę budowano od czerwca 1942 r. do października 1943 r. Do dziś trwają spory, ilu ludzi uczestniczyło w budowie. Australijskie źródła podają, że nawet 330 tys. Inne, ostrożniejsze, liczbę robotników przymusowych z Azji szacują na przynajmniej 180 tys. i około 60 tys. jeńców wojennych ściągniętych z obozów w całej Azji Wschodniej. Najliczniej reprezentowany był brytyjski garnizon zdobytej przez Japończyków w lutym 1942 r. twierdzy Singapur. Wśród jeńców byli również Holendrzy, Australijczycy, Nowozelandczycy, Amerykanie, Hindusi, a nawet Kanadyjczycy. Zgromadzono ich w dziesiątkach obozów zlokalizowanych wzdłuż planowanej trasy budowy kolei. Do ich obowiązków należało: wycinanie dżungli (to była najcięższa z prac, śmiertelność przy wycince sięgała nawet 90 proc.), przebijanie tuneli przez góry i wzgórza, budowanie nasypów, kładzenie trakcji kolejowej i budowanie mostów. Do legendy przeszły te ostatnie, zwłaszcza most nr 277 na rzece Mae Klong, wokół którego akcję swojej sfilmowanej powieści „Most na rzece Kwai” umieścił Pierre Boule. Czy konstrukcja tego jedynego żelaznego mostu była w istocie najtrudniejsza i najbardziej zabójcza dla jeńców? Tu zdania są podzielone, acz właśnie to żelazne straszydło o długości 346 metrów stało się symbolem „Kolei śmierci”.

Jakie warunki panowały przy budowie kolei? Historycy nie mają wątpliwości, że film Davida Leana pokazuje dość cukierkowy obraz rzeczywistości. Sam klimat i warunki atmosferyczne pełniły role najgorszych katów. Jeńcy umierali jak muchy na malarię, dyzenterię i inne choroby tropikalne. Przy przebijaniu się przez dżunglę równie wielkim zagrożeniem były jadowite węże i skorpiony. W przemoczonych namiotach przemoczeni ludzie niemal wsiąkali w ziemię. Jeden z pamiętnikarzy wspomina: „warunki były straszliwe; na niskich bambusowych łóżkach oganialiśmy się wieczorem przed komarami tylko po to, by w nocy mogły wysysać z nas krew armie pluskiew”. Japończycy nie przesadzali z dietą dla przymusowych robotników. Porcje żywności były minimalne, przez co większość z robotników cierpiała na chroniczne niedożywienie. Wielu umarło z głodu. Nie mniej od morderczej dyscypliny wymuszanej przez japońskich nadzorców. Jeńców bito i torturowano. Za cięższe przewinienia bez namysłu rozstrzeliwano. Zdarzały się też przypadki wyjątkowego okrucieństwa, jak ten wobec trzech australijskich jeńców, którzy z głodu i desperacji zaszlachtowali napotkanego bawoła. Schwytani przez strażników zostali pobici kijem bejsbolowym i ukrzyżowani z użyciem drutu kolczastego. W pełnym słońcu konali z głodu i pragnienia przez kilka dni. Tylko jeden z nich, Herbert James „Ringer” Edwards, przeżył 63-godzinną torturę.

Straszne liczby

Bilans budowy „Kolei śmierci”? Śmierć przynajmniej 90 tys. azjatyckich niewolników i 16 tys. jeńców. Wśród tych ostatnich najliczniejsi byli Brytyjczycy. W tajlandzkich i birmańskich lasach zostało ich około 6,5 tys. W większości byli to bardzo młodzi ludzie. Ledwie dwudziestoletni. To ich grobów na trzech zbiorczych cmentarzach jest najwięcej. Najszybciej ginęli jednak oficerowie. Dla ludzi po czterdziestce, często chorych już wcześniej na malarię, warunki klimatyczne musiały być zabójcze.

Budowa Kolei Tajsko-Birmańskiej dostarczyła również przykładów niebywałego heroizmu. Do legendy przeszedł holenderski lekarz dr Henri Hekking, który dokonywał cudów w celu uratowania chorych i rannych. Jego podopieczni wspominali potem przez dziesięciolecia nie tylko jego iście „szamańskie” moce, ale i nieskończoną inwencję w wymyślaniu prymitywnych, lecz w tych warunkach niezbędnych akcesoriów medycznych.

Most na rzece Kwai (w roku 1960 zmieniono nazwę z Mae Klong na Kwai) oraz całą kolejową inwestycję zakończono 17 października 1943 r., czyli ledwie po siedemnastu miesiącach. Ocalałych budowniczych ewakuowano do obozów jenieckich na terenie Indochin lub samej Japonii, w której w tym czasie zaczynało brakować już rąk do pracy. W większości musieli czekać na wolność jeszcze dwa lata. Most na rzece Kwai służył Japończykom dużo krócej.

Zbombardowany najpierw przez Anglików w lutym, a potem przez Amerykanów w kwietniu 1945 r. zatrzymał ostatnie japońskie transporty broni do Birmy. Imperium Słońca ponosiło tam już zresztą klęskę po klęsce. Ambitne plany zaatakowania Indii spaliły na panewce. Japońscy żołnierze ginęli dziesiątkami tysięcy od akcji partyzanckich, chorób i głodu, jak ich jeńcy chwilę wcześniej nad rzeką Kwai. Odpoczynek obu wycieńczonym stronom wojny dała dopiero kapitulacja Japonii 2 września 1945 r. Ostatnim aktem tragedii budowniczych Kolei Tajsko-Birmańskiej były procesy sądowe wytoczone japońskim oprawcom. Oskarżono 120 strażników. Skazano 111, w tym 32 na śmierć.

Japońscy okupanci nie dopuszczali się ludobójstwa na taką skalę jak nazistowscy Niemcy. Dla nich zarówno jeńcy, jak i podbite ludy były głównie tanią siłą roboczą. Należało wyssać z nich energię do granic możliwości. Do ostatniej kropli potu. Dlatego śmierć tych stu tysięcy stała się symbolem zbrodni wojennych we wschodniej Azji. Dlatego celebruje się i wciąż pamięta most nad rzeką Kwai.

Wyniesieni z dżungli

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia świata
Cud nad urną. Harry Truman, cz. IV
Historia świata
Niemieckie „powstanie” przeciw Hitlerowi. Dziwny zryw w Bawarii
Historia świata
Popychały postęp i były źródłem pomysłów. Jak powstawały akademie nauk?
Historia świata
Wenecki Kamieniec. Tam, gdzie Szekspir umieścił akcję „Otella"
Historia świata
„Guernica”: antywojenny manifest Pabla Picassa