W piśmie „Biesiada Literacka” z 1883 r. czytamy formułę magiczną wypowiadaną przez zamawiaczy „ludu ziemi łukowskiej” w celu wypędzenia kołtuna: „Nie ja lekarz, Pan Bóg lekarz, Ciebie boli, Ty wyrzekasz, Wyleź z głowy w pierś, Z piersi w brzuch, Z brzucha w kości, Z kości w golenie, Z goleni w stopy, Z stóp w palce, A z palcy na sto łokci w ziemię, Czy pomoże czy nie pomoże, Zapłać nieboże, W imię Ojca i Syna...”. Zapiski o kołtunie powstawały już w XVI w. To wówczas rektor Akademii Zamojskiej Wawrzyniec Starnigeliusz opisywał chorobę kołtunową w liście do profesorów uniwersytetu w Padwie: „Łamie kości, naciąga członki, rzuca się na stawy, ciało zniekształca i wykręca, powoduje narośle i guzy, robactwo sprowadza i masami tegoż tak głowę zanieczyszcza, że w żaden sposób nie da się potem do porządku doprowadzić. Jeśli się włosy obetnie, wówczas materia ta i jad rozchodzi się po całym ciele i zaatakowawszy je, dręczy głowę, nogi, ręce, wszystkie członki, wszystkie stawy, wszystkie części ciała prześladuje. Dowiedzioną jest rzeczą, że ci, którzy pozbyli się takiej plątwy, zapadają na oczy albo cierpią niewymowne męki, gdy choroba spłynie na inne części ciał”.
Kołtuna, który nie jest lekarstwem, a przypadłością, można było „zadać”. Wystarczyło zakopać go na progu chałupy nielubianego sąsiada. Można go też było wrzucić do wody albo do potrawy, albo ewentualnie wymoczyć w wódce.
Wierzono w owych czasach, że kołtun jest objawem niebezpiecznej choroby. Miała to być reakcja organizmu, który wydalał z siebie „jady”. Ścinanie go niosło za sobą niebezpieczeństwo, że choroba nie wydostanie się, a zostanie w ciele i zatruje chorego. To nie było najgorsze. Kołtun mścił się po ścięciu okrutnie. Jedni tracili wzrok albo głuchli, innym wykręcało członki, mieszało rozum, a jeszcze inni umierali.
„Kołtun w ludowych przesądach owiany był tajemniczą aurą. Największy kłąb strąków zwano ojcem, mniejsze, dopiero się rozwijające, były synami, a ich rozwój obserwowano z uwagą. Taki rodzaj kołtuna nazywany był też samcem, był on bowiem »groźniejszy« od kołtuna samicy – tworzącego jednolitą zbitą masę włosów” – pisze Marcin Winkowski w książce „Gdy Polacy nosili dredy...”. Dzięki tej „wiedzy” kołtuny trzymały się dobrze i rosły aż odpadły. Najdłuższy, pochodzący z XIX w., kołtun zachowany w Polsce, który znajduje się Muzeum Wydziału Lekarskiego Uniwersytetu Jagiellońskiego, mierzy 1,5 m. Zapewne nie było to największe osiągnięcie ówczesnej higieny i medycyny.
Choroba i lekarstwo
W języku łacińskim zwano je plica polonica (plika polska) i pod tą nazwą stały się pojęciem medycznym. Niemcy mówili o nim Weichselzopf – warkocz nadwiślański, Anglicy: Polish plait (polski warkocz), ale funkcjonowały też inne nazwy, choćby Judenzopf, co oznacza warkocz żydowski. Z kolei na Litwie kołtuna określano słowem żmut, co oznaczało coś splątanego nie do rozplątania. Lud wiejski często nazywał kołtuna gwoździec (gościec), a to od dolegliwości, jakie sprowadzał „od mocnego bólu głowy, łamania, świdrowania, jakby gwoździem przebitej czaszki” – podkreśla Winkowski.