Paraliż kolei, odwołane pociągi oraz potężne opóźnienia na wielu trasach, chaos na dworcach pełnych uchodźców – takie były efekty awarii 19 z 33 LCS-ów (lokalnych centrów sterowania) w naszym kraju.
Od początku nie wykluczano, że awaria to skutek ataku hakerskiego. Nad Wisłą notowana jest bowiem bezprecedensowa liczba kampanii cybernetycznych prowadzonych przez rosyjskie grupy. Nie ma wątpliwości, że te są konsekwencją wojny w Ukrainie. Ledwie dwa dni wcześniej polski rząd podjął decyzję o przedłużeniu do końca miesiąca obowiązującego alarmu zagrożenia w cyberprzestrzeni (na poziomie Charlie) i wprowadzeniu alarmu terrorystycznego Bravo na terenie woj. podkarpackiego i lubelskiego. Koincydencja zdarzeń była więc wyjątkowa. Nic dziwnego, że w trybie pilnym zwołano zespół ds. incydentów krytycznych z udziałem grup reagowania na tzw. incydenty bezpieczeństwa komputerowego m.in. z resortu obrony oraz Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego.
Czytaj więcej
Cyberprzestępcy w pierwszej kolejności próbują włamać się do naszych głów. Bazując na emocjach, p...
Polska na celowniku
Podejrzenia dotyczące wątku hakerskiego jeszcze w czwartek rozwiewał Alstom. Firma odpowiedzialna za systemy sterowania PKP Polskich Linii Kolejowych dość szybko przyznała się do winy – oznajmiła, że popełniła błąd w formatowaniu czasu, który miał wpływ na transport kolejowy. I to nie tylko w Polsce, bo także we Włoszech, Indiach, Pakistanie czy Singapurze. „Nie było żadnego cyberataku” – stanowczo zaprzeczył koncern w oficjalnym oświadczeniu.