Jankowiak: Za rok inflacja będzie wyżej niż dziś

Przedłużenie tarczy antyinflacyjnej do końca roku będzie miało negatywne skutki uboczne – ocenia Janusz Jankowiak.

Publikacja: 17.02.2022 21:00

Jankowiak: Za rok inflacja będzie wyżej niż dziś

Foto: Fotorzepa, Jerzy Dudek

Już po wtorkowych danych, wedle których inflacja w styczniu sięgnęła 9,2 proc. rok do roku, najwięcej od ponad 20 lat, ale mniej, niż można się było obawiać, prezes NBP Adam Glapiński powiedział, że stopy procentowe będą dalej podnoszone, ale nie drastycznie. Ile jeszcze podwyżek stóp procentowych nas czeka?

Odpowiedź na to pytanie jest trudna, bo jesteśmy w obszarze szalonej nieprzewidywalności. Ona nie wynika z czynników obiektywnych, tylko z już podjętych lub zapowiadanych działań po stronie polityki fiskalnej. To bardzo utrudnia prognozowanie podstawowych parametrów ekonomicznych, czyli wzrostu gospodarczego i inflacji. Część ekonomistów uważa, że w dalszej części roku inflacja będzie hamowała, a ten styczniowy wynik to był szczyt, którego już nie przebijemy. To może być prawda, ale tylko przy założeniu, że rząd przedłuży ingerencje o charakterze fiskalnym, które już wdrożył. Jeśli te ingerencje wygasną zgodnie z dotychczasowym planem (z końcem lipca – red.), to w II połowie roku inflacja będzie rosła. Ja uważam, że te ingerencje zostaną przedłużone, ale to z kolei będzie miało konsekwencje dla inflacji w dalszej perspektywie. Kiedyś przecież te czasowe obniżki podatków trzeba będzie odwołać. Jeśli to się zdarzy w 2023 r., to będzie trzeba się liczyć z inflacją nawet wyższą niż w 2022 r.

Czytaj więcej

Inflacja nie przebiła 10 proc., ale powodów do radości nie ma

Zmiany stóp procentowych oddziałują na gospodarkę ze sporym opóźnieniem. Czy biorąc pod uwagę pańskie prognozy inflacji, RPP musi nadal ostro podnosić stopy procentowe, aby efekty były widoczne w 2023 r., czy może sobie pozwolić na pauzę, skoro w najbliższym czasie inflacja będzie tłumiona przez tarczę?

Jestem oczywiście zwolennikiem tego, żeby stopy procentowe dalej podnosić. To jest konsekwencja analizy bilansu czynników ryzyka dla wzrostu i inflacji. Przy wszystkich tych niewiadomych, o których mówimy, jedna rzecz nie podlega wątpliwości: jesteśmy w takiej fazie cyklu koniunkturalnego, która powoduje spadek dynamiki wzrostu gospodarczego, ale jednocześnie ten wzrost będzie w dalszym ciągu przekraczał potencjał. Dysproporcja między podażą a popytem, która ma wpływ na presję inflacyjną, będzie ciągle występowała. Mamy też problem z oczekiwaniami inflacyjnymi. One mają charakter adaptacyjny, kształtują się w oparciu o bieżące dane, a nie prognozy. Wydaje się więc, że aby te oczekiwania zakotwiczyć, trzeba w dalszym ciągu zaostrzać politykę pieniężną. Ale o tym, jakie powinno być tempo tego zaostrzania i docelowy poziom stóp, więcej będzie można powiedzieć, gdy będzie jasność co do tego, jak będzie kształtowała się polityka fiskalna w horyzoncie oddziaływania polityki fiskalnej.

Ile może wynosić inflacja w 2023 r., jeśli obniżki podatków w ramach tarczy zostaną utrzymane do końca 2022 r.?

Nie uwzględniając przedłużenia tarcz, inflacja w tym roku wyniosłaby zapewne średnio 7,6 proc. rok do roku. Gdyby te rozwiązania były utrzymane do końca roku, inflacja byłaby bliższa 6 proc. Przy założeniu, że podatki wracają do poprzedniego poziomu z początkiem 2023 r., i biorąc pod uwagę opóźnienia w oddziaływaniu polityki pieniężnej oraz to, co RPP może jeszcze zrobić, średnioroczna inflacja w przyszłym roku może być wyższa niż te 6 proc.

Pełna normalizacja polityki pieniężnej, czyli doprowadzenie realnych stóp procentowych powyżej zera, wymagałaby podniesienia stopy referencyjnej NBP jeszcze o ponad 3 pkt proc. Tego nie zakłada chyba nikt.

Ja od dłuższego czasu oczekuję, że stopa referencyjna NBP w połowie 2023 r. dojdzie do 4,5 proc. Mam świadomość, że to oznaczałoby nadal utrzymywanie ujemnych realnych stóp procentowych, ale uważam, że szybkie dojście do dodatnich realnych stóp po tak głębokim kryzysie jest mało prawdopodobne. To się może zdarzyć dopiero w latach 2024–2025, czyli w kolejnym cyklu koniunkturalnym.

W krótkim okresie polityka pieniężna przekłada się na gospodarkę w dużej mierze przez kanał kursowy. Ten jednak był ostatnio niedrożny, złoty pozostawał słaby. W ostatnich tygodniach pojawiły się sygnały, że to może się zmienić. Przede wszystkim sam NBP zaczął wyraźnie komunikować, że życzy sobie aprecjacji złotego. To życzenie się spełni?

To prawda, że aprecjacja w jakimś stopniu substytuuje podwyżki stóp procentowych. Statystycznie 1 proc. aprecjacji zdejmuje około 0,1 pkt proc. z rocznej inflacji. Ale też trzeba pamiętać, że umocnienie złotego ma skutki uboczne, powoduje pewne perturbacje w bilansie płatniczym. Im szybsza będzie aprecjacja złotego, tym większe ryzyko, że wyniki handlu zagranicznego w średnim okresie będą negatywnie wpływały na wzrost gospodarczy. Ale utrzymanie tak szybkiej aprecjacji złotego, jak w ostatnich tygodniach, uważam za mało prawdopodobne. Pomijając czynniki geopolityczne, mamy też do czynienia z ryzykiem wewnętrznym, związanym przede wszystkim z bardzo napiętymi stosunkami z UE i tym, jak wpływa to na ocenę prawdopodobieństwa napływu do Polski unijnych funduszy.

Wydaje się, że to prawdopodobieństwo wzrosło po środowym werdykcie TSUE. Trybunał orzekł, że uzależnienie wypłaty funduszy UE od poszanowania praworządności jest zgodne z unijnym prawem, ale dotyczy tylko sytuacji, gdy naruszenia mają bezpośredni związek z wykorzystaniem funduszy. A wydaje się, że w Polsce ten problem nie występuje.

Podzielam pogląd, że zastosowanie tej klauzuli warunkowości w odniesieniu do funduszy może być dla Komisji Europejskiej trudne. Ale KE, zdając sobie z tego sprawę, może kierować do TSUE kolejne pytania, czy istnieje zagrożenie dla bezpieczeństwa finansów UE, związane z kształtem systemu sądowniczego w Polsce. Istnieje więc wciąż niepewność. To, że nie było nerwowej reakcji na rynku finansowym na werdykt TSUE, może wynikać z tego, że nie było dużego optymizmu w ocenie perspektyw napływu funduszy. Sytuacja niewiele się więc zmieniła.

Wróćmy do polityki pieniężnej. Od kilku tygodni toczy się dyskusja na temat kosztów walki z inflacją. Pojawia się w niej teza, że te koszty są źle rozłożone, bo obciążają niezamożne gospodarstwa domowe, podczas gdy banki i ich akcjonariusze zyskują. To prowadzi do propozycji, żeby zamrozić WIBOR, przynajmniej dla części kredytobiorców. Czy przy ścieżce stóp procentowych, którą pan uważa za najbardziej prawdopodobną, może pojawić się potrzeba pomocy zadłużonym?

Na razie z satysfakcją odnotowuję, że większość osób, które ewentualnie odpowiadałyby za przyjęcie tej propozycji, jest do niej negatywnie nastawiona. Dotyczy to też NBP. Jak bodajże większość ekonomistów uważam, że to rozwiązanie byłoby szkodliwe dla gospodarki.

Dlaczego?

Zamrożenie WIBOR oznaczałoby transfer między deponentami a kredytobiorcami. Ci drudzy otrzymają to, co jest należne deponentom w postaci wyższych odsetek. To miałoby negatywne konsekwencje. Jestem też zdania, że dokonując podwyżek stóp procentowych, RPP nie może brać pod uwagę w pierwszej kolejności tego, co będzie się działo z długiem w sektorze publicznym czy prywatnym. To osłabiałoby mandat banku centralnego do walki z inflacją.

Janusz Jankowiak

Janusz Jankowiak jest głównym ekonomistą Polskiej Rady Biznesu. Prowadzi własną działalność doradczą oraz zasiada w radach nadzorczych domu maklerskiego NWAI oraz Esaliens TFI. W przeszłości był m.in. głównym ekonomistą BRE Banku (obecnie mBank).

Gospodarka
Czy DOGE rzeczywiście „ciął piłą łańcuchową” wydatki budżetowe?
Gospodarka
Chiny zniosły cło na amerykański surowiec. Ale nie chcą się przyznać
Gospodarka
Ernesto Torres Cantú, szef Citi: Na świecie będzie coraz mniej wolnego handlu
Gospodarka
UE kontra Chiny. Dwie ważne sprawy eskalują w WTO
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Gospodarka
Francji grozi poślizg deficytu budżetowego
Materiał Partnera
Polska ma ogromny potencjał jeśli chodzi o samochody elektryczne