Oceniając co było impulsem wzrostów na GPW podkreślił, że nigdy na giełdzie nie ma tak, żeby jedno wydarzenie decydowało o przyszłych trendach. - Kombinacja różnych czynników powoduje zmianę tendencji – mówił. - Giełda warszawska przez ostatnich parę lat była czerwoną latarnią na rynkach papierów wartościowych. Odreagowanie można nawet tłumaczyć tym, że za długo byliśmy niedoszacowani i niedowartościowani – dodał Rozłucki.
Współzałożyciel GPW przypomniał, że giełda kiedyś była zawsze mile widziana przez władze polityczne. - Zaczynając od 2014 r., kiedy zmarginalizowano OFE, zaczęło powstawać wrażenie, że giełda już nie jest „kochanym dzieckiem”, kojarzono ją z kasynem i zewnętrzny ogląd znacznie się pogorszył – ocenił Rozłucki. - Do tego doszły różne decyzje władz, które spowodowały, że spółki giełdowe zaczęły osiągać gorsze wyniki – dodał.
Rozłucki podkreślił, że hossa o której się mówi, to nie jest jakieś szaleństwo. - Szału nie ma – stwierdził. - Jeszcze nam brakuje 20 proc. do poziomu sprzed 2 lat, nie mówiąc już o szczycie z 2008 r. Wiele rynków w ciągu tych paru lat pobiło rekordy wszech czasów – dodał.
Przyznał, że giełda zaczęła rosnąć jeszcze w listopadzie. - Nie wiadomo dlaczego – mówił Rozłucki. - To potwierdza, że giełda zawsze wyprzedza tendencje gospodarcze. Poprawa naszego wzrostu PKB jest decydująca, ale również klimat wokół giełdy powinien być stabilny – dodał.
Rozłucki przyznał, że spotkał kilku analityków, którzy mówią, że z powodu rosnącej roli banków centralnych, rozsądne i profesjonalne przewidywanie nie ma już sensu.
- Jeżeli sytuacja polityczna będzie w miarę stabilna, czyli nie będzie wydarzeń przełomowych, negatywnych, jeżeli polska gospodarka będzie podwyższać tempo wzrostu to można liczyć na umocnienie się tendencji wzrostowych, czyli giełda będzie się ostrożnie pięła w górę. Patrzę z bardzo umiarkowanym optymizmem na przyszłość notowań giełdowych – prognozował gość.