W ostatnim czasie dużo się mówi o Krajowym Planie Odbudowy, czyli kompleksowym programie reform i projektów strategicznych, który został zablokowany przez UE z powodu łamania praworządności w zakresie niezależności sądów i wolności mediów w naszym kraju. Na początku uściślijmy, o jakich kwotach mówimy?
W sumie jest to 60 mld euro. Początkowo były to 34 mld euro w ramach pomocy „pocovidowej”, ale pod koniec sierpnia polski rząd zwrócił się do Komisji Europejskiej z wnioskiem o modyfikację KPO i dodatkowe środki z programu REPowerEU – to dodatkowe 23 mld euro. Razem z alokacją dotacji z REPowerEU (prawie 2,8 mld euro) zmodyfikowany plan daje nam wspomniane już 60 mld euro.
Jeśli spojrzymy jeszcze szerzej i dodamy do tego inne fundusze europejskie (w tym środki z Funduszu Spójności), otrzymujemy około 134 mld euro.
To olbrzymia kwota.
Zgadza się. Według szacunków ekonomistów KPO może podnieść PKB Polski o 0,5–1 pkt proc. oraz przyczynić się do stworzenia setek tysięcy miejsc pracy w nowatorskich sektorach gospodarki.
Te pieniądze są nam bardzo potrzebne, szczególnie patrząc z perspektywy przyszłorocznego budżetu, który jest zapchany „pod korek”, mimo że wprost przewiduje korzystanie ze środków KPO. Jeśli do tego dodamy historycznie niską, 17-proc. stopę inwestycji w Polsce, te środki są nam wręcz niezbędne, żeby gospodarka mogła się dalej rozwijać.
Jak ocenia pani szanse na to, żeby nowy rząd, działający w wyniku umowy koalicyjnej trzech partii, mógł szybko odblokować polski program KPO?
To, co łączy te trzy partie, to bardzo jasna deklaracja, że KPO jest dużą wartością dla polskiej gospodarki i społeczeństwa, i że należy podejmować wszelkie możliwe kroki, żeby go odblokować. Przy czym wydaje się mało realne, żeby wystarczyło samo pokazywanie dobrych chęci i deklaracje realizacji zapisanych w KPO kamieni milowych. A ich zrealizowanie, w tym reforma sądownictwa, wymaga dużo czasu.