Można już mówić o całym sektorze gospodarki, który swe powstanie zawdzięcza unijnym funduszom. Z szacunków „Rz" wynika, że dzięki pieniądzom z Unii pracę ma około dwustu tysięcy osób.
– Dotychczas w okresie 2007–2013 zawarto prawie ?94 tys. umów o unijne dofinansowanie. Przyjmując tylko, że obsługa każdego z tych projektów wymaga bezpośredniego zaangażowania na poziomie od 1,5 do 2 etatów, to już mamy około 140–190 tys. osób utrzymujących się z obsługi pieniędzy europejskich – mówi „Rz" Jerzy Kwieciński, ekspert Business Centre Club, były wiceminister rozwoju regionalnego.
Samych urzędników, m.in. w ministerstwach, agencjach centralnych i urzędach marszałkowskich zajmujących się pieniędzmi z unijnej polityki spójności, jest prawie 12 tysięcy. Ponad drugie tyle obsługuje podział środków ze Wspólnej Polityki Rolnej. A to tylko część urzędników utrzymujących się z unijnych grantów.
Do tego trzeba dodać specjalistów od funduszy UE w samorządach szczebla gminnego i powiatowego, którzy pracują właściwie w każdym urzędzie. W małych gminach to najczęściej 1–2 osoby, ale w większych miastach w biurach zajmujących się funduszami UE pracuje po kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt osób.
Tej armii urzędników trudno odmówić sprawności, bo Polska należy do grupy państw UE, które najlepiej radzą sobie z wykorzystaniem unijnej pomocy, ustępując głównie krajom o wielokrotnie mniejszych budżetach (wydaliśmy 63 proc. puli na lata 2007–2013, co daje nam 8. miejsce w UE), a wraz z każdym kolejnym okresem budżetowym Polska obsługuje coraz więcej pieniędzy z UE. Poza tym wynagrodzenie ?95 proc. osób zajmujących się w administracji dotacjami jest finansowane z pieniędzy europejskich w ramach tzw. pomocy technicznej.