– Nasz budżet w ok. 40 proc. zależy od wpływów z ropy i gazu, więc poziom cen jest bardzo istotny. Do tego dochodzi problem z kursem rubla. Kurs nie jest wolnorynkowy, ale korygowany przez bank centralny. Bankowi starczy jeszcze rezerw na jakieś pół roku, by utrzymywać kurs na obecnym poziomie. Dewaluacja rubla, choć moim zdaniem jest potrzebna, obecnie nie wchodzi w grę. Oznaki paniki już są na rynku wyczuwalne, a ogłoszenie dewaluacji mogłoby załamać rosyjską gospodarkę – twierdzi w rozmowie z „Rz” profesor Walerij Sołodkow, dyrektor Instytutu Bankowości przy Wyższej Szkole Ekonomii w Moskwie.
Jak podliczyli analitycy spółki Trojka Dialog, od rozpoczęcia konfliktu z Gruzją (8 sierpnia) rubel stracił do dolara ok. 12 proc. Od początku września Bank Rosji wydaje codziennie 600 mln dolarów na skup rubli z rynku, żeby podtrzymać kurs w granicach 26 rubli za dolara.
– Choć nasze rezerwy wynoszą ponad 530 mld dol., to kiedyś się skończą – przypomina analityk Trojki Anton Struczeniewski.
A rezerwy topnieją coraz szybciej. W ciągu ostatniego tygodnia ich wartość spadła o 16,5 mld dol., a w ciągu miesiąca – o prawie 30 mld dol. Także od września zagraniczni inwestorzy wycofali z rosyjskiego rynku 33 mln dol. – podał we wtorek minister finansów Aleksiej Kudrin.
Rosyjscy politycy zdają się tym nie przejmować. – W 2009 r. nasz budżet pozostanie w równowadze, nawet gdy średnia roczna cena ropy będzie na poziomie 70 dol. za baryłkę – tłumaczył Putin na poniedziałkowym spotkaniu z radą konsultacyjną ds. inwestycji zagranicznych.