A z punktu widzenia niejednego inwestora giełda w Londynie czy Frankfurcie jest lepsza niż nasza, bo notowanych jest tam dużo więcej ciekawych spółek i nie ma problemów z płynnością.
Gdy złotego zastąpi euro i zniknie ryzyko walutowe, nic nie będzie stać na przeszkodzie, by polscy inwestorzy przenieśli się na parkiety Paryża czy Frankfurtu. Tą samą drogą mogą podążyć polskie spółki i w warszawskim budynku giełdy handlować będziemy nie papierami wartościowymi, ale – na przykład – używanymi ubraniami.
Jeśli założyć taki rozwój sytuacji, to minister skarbu powinien jak najszybciej sprzedać warszawską giełdę – póki ma jeszcze jakąś wartość. Kupić mógłby ją któryś z zagranicznych parkietów i pewnie szybko przeniósłby do siebie notowania największych firm. A wtedy żaden wielki zagraniczny inwestor nie kupowałby już w Warszawie, bo tacy nabywają za duże pieniądze duże pakiety akcji, a u nas już by ich nie było.
Może więc w Polsce obejdziemy się bez giełdy? Skoro spółki mogą pozyskiwać środki finansowe za granicą, a inwestorzy mogą tam zarabiać, to czy potrzebny nam ten problem? Otóż potrzebny. Jeżeli chcemy, by płynął do nas ze świata kapitał, to musimy mieć miejsce, gdzie możemy go przyjąć. Gdzie notowane są nie tylko największe, ale i mniejsze spółki. Wokół takiego parkietu powinny się rozwijać biura maklerskie, fundusze inwestycyjne i firmy doradcze. To wszystko, co dostarcza gospodarce środków i tworzy wysoko płatne miejsca pracy, a Polsce daje szanse na zostanie centrum finansowym naszej części Europy.
Ale skoro tak, to trudno zrozumieć dotychczasową strategię prywatyzacji giełdy. Dopuszczała ona, że warszawski parkiet przejmie jeden z dużych konkurentów i zmarginalizuje go. Ryzyko było zbyt duże.