Z powodu krachu rosyjskiej waluty rosną straty m. In. kalifornijskiego giganta Pacific Investment Management Co (PIMCO), którym do niedawna zarządzał król obligacji Bill Gross. Prawie wszystkie bycze opcje na rubla zarejestrowane w Stanach Zjednoczonych stały się bezwartościowe, a nowojorscy i londyńscy maklerzy operujący na rynku walutowym powiadomili klientów, iż nie przyjmują zleceń na transakcje z udziałem rosyjskiej waluty. Siergiej Szwiecow, pierwszy zastępca prezesa Banku Rosji, wyraził zdziwienie skalą załamania na rynku.
- Jeszcze rok temu nie mogliśmy sobie tego wyobrazić nawet w najgorszym scenariuszu - przyznał Szwiecow, który w Banku Rosji zajmuje się nadzorem na rynkami finansowymi. Jego zdaniem decyzja o podniesieniu stóp procentowych w nocy z poniedziałku na wtorek była wyborem między „bardzo zła" opcją a „bardzo, bardzo złą" opcją.
Szybkość z jaką rubel leci w dół sugeruje, iż Moskwa traci kontrolę nad biegiem wydarzeniem dyktowanym przez trwający od pól roku spadek cen ropy naftowej. Z tego powodu topnieją rezerwy walutowe potrzebne na wspieranie gospodarki zmagającej się z sankcjami nałożonymi przez Zachód z powodu agresywnej polityki Rosji wobec Ukrainy.
Wyprzedaż w Moskwie boleśnie odczuły też inne rynku wschodzące, skąd inwestorzy wycofywali pieniądze z powodu obaw, że rosyjski kryzys i spadek cen ropy przyhamują tempo rozwoju gospodarki światowej. Indeks Bloomberga obejmujący kluczowe waluty państw rozwijających się spadł do najniższego poziomu od 2003 r.
Emerging Markets Bond Fund z rodziny PIMCO, którego aktywa wynoszą 3,3 miliarda dolarów znalazł się wśród najbardziej poszkodowanych instytucji. Na koniec września miał w portfelu rosyjskie obligacje skarbowe i korporacyjne o wartości 803 milionów dolarów stanowiących 21 proc. powierzonych mu funduszy. Było to ponad dwa razy powyżej wskaźnika referencyjnego, śladem którego stara się podążać fundusz PIMCO. W listopadzie stracił on oprawie 8 proc. i był gorszy od 95 proc. konkurentów.