Najbardziej innowacyjne polskie firmy wypełniają właśnie wnioski o dotacje unijne na inwestycje związane z nowymi technologiami. W programie Innowacyjna Gospodarka przewidziano dla nich aż 1,4 mld euro – to największy program pomocy dla biznesu. Pierwszy konkurs, który kończy się 31 lipca ma wartość 430 mln euro. Chętnych na te pieniądze może być nawet 2 tysiące przedsiębiorstw. Ale im bardziej firmy zagłębiają się w wymagania postawione przez resort rozwoju, tym większe ogarnia je przerażenie. – Konkurs skończy się klęską – mówi Ewa Fedor z Konfederacji Pracodawców Polskich, zasiadająca w komitecie monitorującym program.
Na przykład duży koncern chce otrzymać dotację na zakup i wdrożenie bardzo nowoczesnej technologii, która jest znana na świecie nie dłużej niż rok. Ma to doprowadzić do powstania nowego produktu. Taki projekt idealnie wpisuje się w założenia programu Innowacyjna Gospodarka i wydawałoby się, że jest wprost wymarzonym kandydatem do unijnego wsparcia.
Rezultat może się jednak okazać zupełnie inny. By dostać dotację, trzeba uzyskać minimum 60 punktów na 100 możliwych. Tymczasem nasza spółka na starcie traci 20 pkt, ponieważ jest duża. Może też stracić kolejnych 20 pkt ze względu na to, że działa w grupie. Zgodnie z polityką koncernu wszystkie wynalazki i patenty są rejestrowane przez spółkę siostrę, co wedle kryteriów jest zasadniczym minusem (tego typu działalność musi prowadzić sama firma lub firma matka).
Kolejne dwa punkty nasz przykładowy beneficjent może stracić z prozaicznego powodu. Nie jest bowiem laureatem konkursu „Polski produkt przyszłości” (jest mało znany). Podsumowując, firma zdobywa 58 pkt i nie uzyskuje dotacji.
– Prawdopodobieństwo takiego przypadku jest spore – mówi Paweł Tynel, ekspert Ernst & Young. – Nowe technologie, takie, które znane są na świecie nie dłużej niż rok, są bardzo drogie. Najczęściej na takie inwestycje stać właśnie duże firmy. Tymczasem już na wejściu, niezależnie od tego, co robią, są pozbawione 20 pkt – dodaje.