Jeżeli gospodarka będzie się rozwijać w tempie wolniejszym niż 3 procent PKB rocznie, dotrzymanie zakładanej ścieżki dochodzenia do euro będzie niemożliwe – mówi prof. Witold Orłowski z PricewaterhouseCoopers. Dlatego rząd musi wymyślić sposób, aby nie zrezygnować z wprowadzenia wspólnej waluty w 2012 r., a jednocześnie spełnić przedwyborcze obietnice.

Tylko na podwyżki dla nauczycieli potrzeba w przyszłym roku ponad 2,5 mld zł. A przez kryzys gospodarczy wpływy do budżetu mogą drastycznie spaść i deficyt finansów publicznych przekroczy narzucony kandydatom do euro limit 3 proc. PKB. – W obecnej sytuacji utrzymanie deficytu finansów publicznych na zaplanowanym poziomie 2 proc. PKB będzie niemożliwe, bo wpływy podatkowe spadną – wyjaśnia ekonomista BCC Stanisław Gomułka.

Nasze wejście do euro w 2012 r. uratować mogą drastyczne reformy: likwidacja wcześniejszych emerytur mundurowych, podniesienie wieku emerytalnego kobiet do 65 lat, aktywizacja osób po pięćdziesiątce, nałożenie podatków na rolników i urealnienie składek KRUS. Bez tych reform, rząd może być zmuszony do rezygnacji z podwyżek płac, a nawet do wycofania się z obniżek składek na ZUS, które zmniejszyły wpływy o 20 mld zł.

Według Narodowego Banku Polskiego brak reform to jeden z powodów, dla których data 2012 r. jest nierealna. Dziś nie wiadomo, kiedy będzie można przyjąć euro, czy będzie to 2013 czy dopiero 2014 r. Wszystko zależeć będzie od reform i skali spowolnienia gospodarki. W czwartek premier Tusk będzie o tym rozmawiał z zarządem NBP

Żaden z ekonomistów nie ma odwagi, aby przyznać, że należy pogrzebać datę 2012. – Trzeba zrobić wszystko, by była ona realna. Dla inwestorów ważne jest, aby rząd pokazał determinację – mówi członek RPP prof. Dariusz Filar. Ale nie ukrywa, że spełnienie kryteriów z Maastricht może być teraz trudne. – Jeśli mimo to okaże się, że datę tę trzeba przesunąć, otoczenie przyjmie to zupełnie inaczej, niż gdyby dziś rząd z wszystkiego się wycofał.