Wczoraj podczas obrad litewskiego rządu nad budżetem na 2010 r. minister spraw wewnętrznych Rajmundas Pałajtis zagroził dymisją, jeżeli z projektu nie zniknie obniżka płac policjantów o 5 proc. Dzień wcześniej Wilno najechali hodowcy bydła mlecznego. Domagali się rekompensat za niskie ceny mleka oferowane przez przemysł.
W Estonii protesty zapowiedzieli lekarze na państwowych posadach. Rząd chce im w 2010 r. obniżyć pensje o 6 proc. Łotewskie związki też wyjdą na ulicę, jeśli rząd nie wycofa się z cięć wydatków na najuboższych.
Ale Wilno, Ryga i Tallin nie mają wyjścia. Sytuacja w każdej z republik jest zła. Za osiem miesięcy produkcja przemysłowa w Estonii spadła najbardziej w całej Unii (o 27,9 proc.). Na Litwie o 14,4 proc., a na Łotwie o 12,5 proc. (dla porównania w najlepszej w Unii Polsce spadek wyniósł tylko 2,5 proc.). Nad Bałtykiem zmniejsza się też konsumpcja.
W efekcie kurczą się wpływy do budżetu. Kraje sięgają więc po zagraniczne kredyty, a kredytodawcy z Międzynarodowego Funduszu Walutowego i Komisja Europejska stawiają warunki. Najważniejszy z nich dotyczy ograniczenia przyszłorocznych wydatków oraz deficytu budżetowego.
We wtorek Joaquin Almunia, unijny komisarz ds. gospodarczych i monetarnych, podczas wizyty w Rydze przestrzegł przed omijaniem warunków stawianych przez Komisję Europejską. W przeciwnym razie Komisja wstrzyma wypłatę przyznanych kredytów.