Inflacja w kwietniu, zamiast tylko delikatnie wyhamować, jak spodziewali się analitycy, zanurkowała do drugiego najniższego poziomu w historii. Niespodziankę sprawiły ceny żywności, które w porównaniu z marcem spadły o 0,5 proc. (cukier był tańszy aż o 7,8 proc.). Potaniało też paliwo i opłaty za łączność.
Niewykluczone, że to nie koniec spadków i latem inflacja spadnie do zera. – Nie można wykluczyć nawet krótkotrwałej deflacji w okresie letnim – mówi Monika Kurtek, główna ekonomistka Banku Pocztowego.
Niektóre kraje naszego regionu już wpadły w deflację. Spadek cen w ujęciu rocznym zanotowały Węgry, po raz pierwszy od 1968 r. W strefie euro wzrost cen jest tak niski, że bank centralny widzi w tym zagrożenie dla gospodarki i rozważa nadzwyczajne działania. Ale w Polsce sytuacja jest inna. W I kwartale tego roku wzrost PKB prawdopodobnie przekroczył 3 proc. (wstępny szacunek poznamy w czwartek), poprawia się sytuacja na rynku pracy i odbijają inwestycje.
– Mamy do czynienia z bezinflacyjnym wzrostem gospodarczym, który jest dobry dla gospodarstw domowych, ale niekoniecznie dla przedsiębiorstw. Nie jest też korzystny dla budżetu państwa, bo stanowi ryzyko dla wykonania wpływów z podatków pośrednich– mówi Małgorzata Starczewska-Krzysztoszek z Konfederacji Lewiatan. Choć ekonomiści spodziewają się, że pod koniec roku wzrost cen przyspieszy, wiele wskazuje na to, że średnio w roku inflacja będzie niższa niż 0,9 proc. w 2013 r.
Publikacja danych GUS zaostrzyła apetyty inwestorów na obniżki stóp procentowych. Nasza waluta zaczęła tracić na wartości, wciąż trwa za to hossa na rynku obligacji. Rentowność papierów 10-letnich wyniosła w środę 3,75 proc. – Rada Polityki Pieniężnej ma zdecydowanie wyczyszczone przedpole, aby obniżyć stopy procentowe na dowolnym najbliższym posiedzeniu – uważa Ernest Pytlarczyk, główny ekonomista mBanku.