Kino wzmocniło obraz francuskiej stolicy jako miasta niepowtarzalnych wzruszeń, idealnego miejsca dla zakochanych, którego atmosfera przyjemnie uderza do głowy. Jednak ten wizerunek, choć sprawdza się jako reklama Paryża, na ekranie najczęściej przypomina pocztówkę. Cieszy oko, ale jest banalny.
Cedric Klapisch – wcześniej m.in. w "Smaku życia" z wyczuciem sportretował Barcelonę – postanowił pokazać miasto nad Sekwaną inaczej. Uchwycić jego rytm i życie codzienne w formie mozaiki, rozsypanych fragmentów, które złożą się na wielowątkową opowieść o drobnych radościach i smutkach, miłości i śmierci.
Dlatego w "Niebie nad Paryżem" Klapisch stara się, żeby nie było oklepanych ujęć. Nie odwiedza także obleganych przez turystów miejsc. Zagląda z kamerą w rzadko odwiedzane zakamarki, pokazuje życie na targu, ulicach, w kawiarenkach. Przenosi widza do sklepiku z bagietkami, by później dla kontrastu sfilmować wystawny pokaz mody. A całość spaja imponującymi panoramami miasta. Niestety, z tego portretu nie wyłania się nic odkrywczego. Dlaczego? Miejski krajobraz jest w "Niebie nad Paryżem" zaledwie efektownym opakowaniem dla melodramatycznej fabuły.
Pierre (Romain Duris), były tancerz rewiowy, jest śmiertelnie chory. Uratować go może jedynie przeszczep serca, ale lekarze nie mogą znaleźć odpowiedniego dawcy. W trudnych chwilach pomaga Pierre'owi siostra Elise (Juliette Binoche), rozwódka z trójką dzieci. Obserwujemy również inne rodzeństwo – braci, projektanta osiedli Philippe'a (Francois Cluzet) i profesora historii Rolanda (Fabrice Luchini). Pierwszy jest szczęśliwym mężem. Jego żona spodziewa się dziecka. Drugi przechodzi depresję. I właśnie w momencie kryzysu zakochuje się w studentce...
To najbardziej wyraziste wątki spośród tych, które Klapisch ze sobą przeplata. I robi to umiejętnie. Z wyczuciem zmienia tonacje – swobodnie przechodzi od komedii do dramatu.