Wielkanoc kojarzy się z kurczaczkami, barankami czy zajączkami (lub króliczkami). Jednak dokument Bartka Konopki i Piotra Rosołowskiego, choć nosi tytuł “Królik po berlińsku” (w niemieckiej wersji “Mauerhase”, a w angielskiej – “Rabbit a la Berlin”) z tradycją Wielkiej Nocy związany jest jedynie za sprawą dobrej nowiny. Jak donosi nam bowiem producentka Anna Wydra, obraz zakwalifikował się do konkursów prestiżowych festiwali Hot Docs w Toronto i Visions du Reel w Nyon.
Wiadomo już także, że polska premiera tego filmu odbędzie się w maju na festiwalu Planete Doc Review. Będzie jej towarzyszyć panel dyskusyjny związany z przypadającą na ten rok 20. rocznicą obalenia muru berlińskiego.
Co z wspólnego z tym politycznym wydarzeniem mają króliki? I dlaczego polscy filmowcy się nimi zajęli?
Tysiące swobodnych, dzikich królików, nieprzynależących do żadnej ze stron – ani wschodniej, ani zachodniej – zamieszkiwało tzw. strefę śmierci ciągnącą się wzdłuż muru berlińskiego. Pas ziemi między dwoma wrogimi politycznie obszarami, na którym ginęli uciekinierzy z Berlina Wschodniego, okazał się rajem dla długouchych zwierząt. Zielona trawa, brak drapieżników... Przez 28 lat żyły tam zamknięte, ale i bezpieczne. Kiedy mur runął, musiały poszukać dla siebie nowego miejsca.
Na pomysł, by z “króliczej” perspektywy opowiedzieć o przełomowym dla współczesnej Europy wydarzeniu, zwrócili uwagę Niemcy. Scenariusz Polaków wybrali spośród wielu propozycji przedstawionych na międzynarodowych targach. Także kolejnym koproducentom (m.in. z Wlk. Brytanii, Belgii i Finlandii) przypadła do gustu alegoryczna opowieść o potomkach zwierzaków, które dwie dekady temu rozbiegły się po Berlinie. I – jak dowiedzieli się twórcy 50-minutowego dokumentu, w berlińskim Departamencie Dzikich Zwierząt – w zachodniej części miasta żyje aż dziesięć dużych kolonii szaraków.