[b]Rz: Dlaczego wzięty scenarzysta zaczyna zajmować się reżyserią?[/b]
Oren Moverman: Głównie dlatego, że inni się wycofali. Filmem „The Messenger” początkowo zainteresowany był Sydney Pollack, potem Roger Michael, wreszcie Ben Affleck. Gdy zrezygnowali, producenci wpadli na pomysł, że mógłbym sam stanąć za kamerą. Jako scenarzysta buntowałem się. „Kto to w ogóle jest ten Oren? Debiutant, bez doświadczenia... Jak można mu powierzyć taki trudny temat?” – myślałem. Ale przekonali mnie. A tak naprawdę, byłem trochę przestraszony, ale bardzo szczęśliwy. Od dawna chciałem spróbować reżyserii.
[b]Opowiedział pan o żołnierzach, którzy powiadamiają rodziny o śmierci ich bliskich na wojnie irackiej.[/b]
To był pomysł mojego przyjaciela, producenta Alessandro Camona. On jest Włochem, ja Izraelczykiem, ale obaj mieszkamy w Stanach i świetnie się dogadujemy. Kiedyś zaproponował: „Zróbmy film o ofiarach wojny, ale spójrzmy na nie z innej perspektywy”. Bo ofiarami są nie tylko ci, którzy giną na froncie, lecz także ci, którzy nigdy nie doczekają się po-
wrotu swoich mężów, braci, ojców. Wbrew pozorom to dość drastyczny problem w kraju, w którym bardzo długo w telewizji i w prasie nie pokazywano zdjęć trumien przywożonych samolotami z Iraku do USA.