„Inland Empire” - film, który narodził się w Polsce
David Lynch kochał festiwal Camerimage, bardzo przyjaźnił się z jego dyrektorem Markiem Żydowiczem, wierzył, że razem założą w Polsce studio filmowe. Tu właśnie, podczas pobytu na festiwalu, zaczął kręcić swoje „Inland Empire”. Na wideo. Bo był zafascynowany nowymi technikami.
— Film na taśmie celuloidowej jest przepiękny — mówił. — To medium organiczne, które daje ogromne możliwości pokazywania emocji. Można je stale modernizować — doskonalić kamery, obiektywy, projektory. Ale to już dinozaur. Technologia cyfrowa pozwala ulepszać i zmieniać obraz nawet po zakończeniu okresu zdjęciowego. I każdy dzień przynosi nowości w tej dziedzinie, otwierając przed artystami nowe, wspaniałe światy.
W „Inland Empire”, gdzie na ekranie pojawiają się zdjęcia z Polski, pozwolił swojej twórczej fantazji zaszaleć w sposób maksymalny. Ten film powstawał bez scenariusza, jedne obrazy rodziły następne, aktorzy przez cały czas tylko z grubsza wiedzieli, kogo grają. Na ekranie pojawiały się lynchowskie znaki rozpoznawcze takie jak wielkie króliki, czerwone zasłony czy mroczne pokoje bez okien, postacie przenikały się wzajemnie, jakakolwiek logika zawodziła. Nic dziwnego, że nawet najbardziej znani krytycy filmowi świata nie dawali sobie z tym obrazem rady. Ale przecież była to przede wszystkim opowieść o bólu tworzenia, o poszukiwaniach własnej tożsamości, o grze wyobraźni. Lynch pokazywał jak traumatyczny może być proces kreacji, gdy świat realny i świat wymyślony przenikają się ze sobą, a granice między nimi zacierają się coraz bardziej. Jakby reżyser przekonywał, że cenę za wchodzenie w cudze życie płacą nie tylko artyści. Widzowie też nie mogą bezkarnie wkraczać w obce światy.
„Inland Empire” to również opowieść o przeznaczeniu, fatum, losie, którego nie można oszukać. I o współczesnym świecie, znieczulonym na tragedie innych. Jak w scenie, w której Laura Dern konała na Hollywood Boulevard, wśród ludzi całkiem obojętnych na jej los. Opowiadał o sobie?
Malarz i muzyk
Lyncha pociągały go też inne dziedziny sztuki. Studiował przecież malarstwo i zawsze powtarzał: – Zanim zacząłem malować filmy, malowałem obrazy. W Toruniu Marek Żydowicz zorganizował Lynchowi wystawę „Silence and Dynamism”. Zgromadzono na niej ponad 200 prac plastycznych – oleje, akwarele, litografie, ale też fotografie i krótkie formy filmowe czy wideoklipy.