„Czerwone maki”
Reż.: Krzysztof Łukaszewicz. Wyk.: Michał Żurawski, Mikołaj Banasiuk, Nicolas Przygoda, Leszek Lichota.
„Czerwone maki na Monte Cassino, zamiast wody piły polską krew, a po tych makach szedł żołnierz i ginął, lecz od śmierci silniejszy był gniew…” Kto nie znał słów tej piosenki? 18 maja 1944 oddziały II Korpusu Polskiego pod dowództwem generała Andersa zdobyły ruiny klasztoru Benedyktynów na wzgórzu Monte Cassino. W czasie walk zginęło 923 polskich żołnierzy, 2931 zostało rannych, a 345 uznano za zaginionych, otwierając drogę na Rzym. W rodzimych podręcznikach historii bitwa ta opisywana była zawsze jako wielkie zwycięstwo, heroiczny zryw polskiego wojska.
Krzysztof Łukaszewicz pokazuje cenę za to zwycięstwo: potworną rzeź. Nie ma w jego filmu niczego romantycznego. Jest śmierć, są sugestywnie zrealizowane sceny bitwy. I dobrze. A bohaterowie? Tu coś w rodzaju wojennego love story: chłopak, który od wojny chciałby trzymać się jak najdalej uważając ją za „umieralnię” i dziewczyna, młoda sanitariuszka. Choć może najciekawszą postacią mógłby tu być świetnie zagrany przez Leszka Lichotę wojenny reporter, którego pierwowzorem jest Melchior Wańkowicz. Trochę brakuje w filmie jego komentarza.
Czytaj więcej
„Czerwone maki” to pierwszy polski film fabularny o słynnej i zwycięskiej bitwie o Monte Cassino. Zdjęcia powstawały w Chorwacji, Włoszech oraz w Polsce. Występuje m. in. Leszek Lichota, który wcześniej zagrał Znachora w Netflix.
Krzysztof Łukaszewicz, reżyser filmów „Karbala” czy „Orlęta. Grodno’39”, potrafi robić filmy wojenne przekonująco i klarownie. „Czerwone maki” to pozycja, na którą zapewne pójdą szkoły, dystrybutor zachęca zresztą do tego nauczycieli. A inni widzowie? Wszystko jest OK, choć trzeba zauważyć, że dzisiaj artyści szukają czasem mniej oczywistych kluczy do opowiadania o historii.