„Śnieżne bractwo” to znakomite kino przetrwania. Netflix ma prawdziwy hit

„Śnieżne bractwo” o wypadku lotniczym w Andach z 1972 r. i późniejszych losach rozbitków to hiszpański kandydat do Oscara. I słusznie, bo dawno nie było tak poruszającego filmu survivalowego i katastroficznego w jednym.

Publikacja: 19.01.2024 03:00

„Śnieżne bractwo” Netfliksa ma szansę na cztery Oscary

„Śnieżne bractwo” Netfliksa ma szansę na cztery Oscary

Foto: Netflix

Do dziś jest to jedna z najsłynniejszych katastrof w historii, ale trudno się dziwić. Historia rozbitków, którzy w 1972 r. zdołali przetrwać ponad dwa miesiące na wysokości powyżej 3600 m n.p.m., jest nieprawdopodobna.

Na pokładzie maszyny lecącej z Montevideo do Santiago podróżowało 45 osób. Grupa urugwajskich studentów rugbistów zmierzała na mecz do Chile w towarzystwie krewnych i przyjaciół. Rozbili się na granicy chilijsko-argentyńskiej, kiedy piloci popełnili błędy w trudnych warunkach pogodowych. Samolot uderzył w górę i stracił obydwa skrzydła. Następnie kadłub zjechał po zboczu z prędkością 350 km/h i wylądował na przełęczy pośrodku niczego. W chwili wypadku zginęło 12 osób, a kolejne pięć wskutek obrażeń i wychłodzenia. Później byli następni.

J. A. Bayona, czyli twórca filmów „Sierociniec” i „Niemożliwe”

Sprawa jest powszechnie znana, więc nie zdradzę tajemnicy, że części ocalonych udało się przeżyć. Dokładnie 17 osobom. Przez 72 dni mierzyli się z mrozem bez żadnego wyposażenia, bez leków czy nawet możliwości rozpalenia ogniska. Jakby tego było mało, przez przełęcz przetaczały się burze śnieżne i lawiny. Żywność szybko się skończyła i nad grupą zawisło widmo głodu. Tylko wody było pod dostatkiem, bo wszędzie wokół śnieg. Ale na samej wodzie można przetrwać kilka dni. Co potem?

Czytaj więcej

„Biedne istoty” łączą sprawność kina amerykańskiego z wyrafinowaniem europejskim

Reżyser filmu Juan Antonio Bayona to Hiszpan, rocznik 1975. Rozgłos zdobył debiutanckim „Sierocińcem” (2007) – horrorem z elementami dramatu. Nakręcił go pod skrzydłami Guillermo del Toro, Meksykanina, który niedługo przed nim olśnił Hollywood „Labiryntem fauna”.

Po debiucie Bayona skoczył na głęboką wodę i nakręcił z anglojęzycznymi aktorami katastroficzny film „Niemożliwe” (2012) o tsunami w Azji. On również okazał się sukcesem, zarówno w oczach krytyki, jak i księgowych.

„Śnieżne bractwo”. Zwiastun filmu

Potem przyszły propozycje z Hollywood, gdzie zrealizował film fantasy „Siedem minut po północy” (2016) i „Jurrasic World: Upadłe królestwo” (2018), swój najsłabszy film w karierze, aczkolwiek i on nie zawiódł w box office. Po tak niezawodnego reżysera musiał się w końcu zgłosić Netflix.

„Śnieżne bractwo” zapowiedziano w 2021 r., ale Bayona już blisko dekadę wcześniej kupił prawa do ekranizacji książki non fiction o tym samym tytule. Przez dziesięć lat trwały konsultacje, dokumentacja i nagrywano rozmowy z bohaterami dramatu w Andach.

Ta kilkuletnia praca się opłaciła, bo Bayona raz jeszcze nakręcił hit. Docenili go widzowie platformy, a także krytycy i środowisko filmowe. Premiera miała miejsce na festiwalu w Wenecji, a tytuł znajduje się na liście nominowanych do Oscara dla obrazu nieanglojęzycznego. Ma również szansę na statuetki za muzykę, efekty specjalne i charakteryzację.

Grupę pasażerów, a zarazem przyjaciół poznajemy w ich naturalnym szkolno-rodzinnym środowisku. Wysportowane chłopaki, ich rodzeństwo, dziewczyny, rodzice, koledzy. Dlatego też każda późniejsza śmierć na ekranie ma osobisty wymiar.

Mróz, lawiny i kanibalizm. Czego lepiej nie pokazywać

Kolejne trudności – mróz, brak ekwipunku, lawiny i brak nadziei, gdy w radio słychać o zakończeniu bezowocnych poszukiwań wraku – jednoczą grupę i pozwalają uchronić się przed obłędem, o jaki nietrudno w takich okolicznościach. Wreszcie muszą się zmierzyć z największym wyzwaniem, o którym krzyczał każdy nagłówek w swoim czasie: o złamanym tabu kanibalizmu.

Czytaj więcej

Netflix liderem VOD w Polsce z udziałem 33 proc. w rynku

Bayona umie wygrać niepokój i napięcie kryjące się w tym wątku, nie przez przypadek debiutował horrorem. Bo z  jednej strony sprawa wydaje się oczywista – po prostu by nie przeżyli, gdyby nie jedli mięsa zmarłych towarzyszy. Ale z drugiej strony jest też cały bagaż kulturowy, religijny, prawny („Czy to w ogóle legalne?” – zadaje jedna z postaci słuszne, a zarazem absurdalne pytanie) oraz zwykły wstręt. Nie wspominając nawet, że to ciała ich znajomych.

Reżyser i scenarzyści stronią od czarnego humoru i drastyczności, które byłyby nie na miejscu, i pokazują barierę, którą każda z postaci musi przekroczyć. Zręcznie też grają niedopowiedzeniem, zostawiając widzowi przestrzeń do samodzielnych przemyśleń. Na przykład: co by się stało, gdyby zwłok zabrakło?

Trudno się dziwić entuzjazmowi towarzyszącemu „Śnieżnemu bractwu”. To dzieło w swoim gatunku znakomite. Nie takie, które zmienia kino, olśniewa czymś nowym czy zdobywa Grand Prix na festiwalach, ale z rodzaju tych, które na lata zostają z widownią. Idealnie wymierzone i uszyte.

Bo ta historia ma w sobie wszystko, czym kino oddycha: walka o przetrwanie, ekstremalne warunki środowiskowe, katastrofa komunikacyjna, przyjaźnie, miłości i rodzinne więzi. Na końcu dylemat rodem z antyku, w którym bohaterowie mierzą się ze swoim człowieczeństwem. To wszystko skondensowane na małej przestrzeni powoduje, że dość obfity metraż (144 minuty) zdaje się wręcz za krótki na tę opowieść.

Do dziś jest to jedna z najsłynniejszych katastrof w historii, ale trudno się dziwić. Historia rozbitków, którzy w 1972 r. zdołali przetrwać ponad dwa miesiące na wysokości powyżej 3600 m n.p.m., jest nieprawdopodobna.

Na pokładzie maszyny lecącej z Montevideo do Santiago podróżowało 45 osób. Grupa urugwajskich studentów rugbistów zmierzała na mecz do Chile w towarzystwie krewnych i przyjaciół. Rozbili się na granicy chilijsko-argentyńskiej, kiedy piloci popełnili błędy w trudnych warunkach pogodowych. Samolot uderzył w górę i stracił obydwa skrzydła. Następnie kadłub zjechał po zboczu z prędkością 350 km/h i wylądował na przełęczy pośrodku niczego. W chwili wypadku zginęło 12 osób, a kolejne pięć wskutek obrażeń i wychłodzenia. Później byli następni.

Pozostało 85% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Film
#Dzień 2 - Na szlaku Wilsona
Film
Rusza 17. edycja Międzynarodowego Festiwalu Kina Niezależnego Mastercard OFF CAMERA
Film
Gala Otwarcia Mastercard OFF CAMERA
Film
Marcin Dorociński z kolejną rolą w Hollywood. W jakiej produkcji pojawi się aktor?
Film
Rekomendacje filmowe na weekend: Sport i namiętności