"Wonka", "Pan Kleks", "Sami swoi". Filmowe powroty na ekrany

„Wonka” w kinach od 15 grudnia, „To właśnie miłość” już od tygodnia, zaś niebawem nowe odsłony „Pana Kleksa” i „Samych swoich”.

Publikacja: 15.12.2023 03:00

Timothée Chalamet jako Willy Wonka

Timothée Chalamet jako Willy Wonka

Foto: materiały prasowe

Trwa korowód filmowych „piosenek, które już dobrze znamy”. Jest pięknie. Kolorowo i bajecznie. Timothée Chalamet w roli głównej czaruje zawadiackim uśmiechem, a Hugh Grant jako zielonowłosy ludzik Umpa-Lumpa nie przestaje śpiewać musicalowych piosenek. Paul King, reżyser, który w „Paddingtonie” wskrzesił już dla młodego pokolenia misia w niebieskim płaszczyku, tym razem sięga po kolejnego bohatera dziecięcej wyobraźni. Na naszych ekranach nieustannie odbywa się recykling dobrze znanych widzom historii.

W barwach tęczy

„Wonka” to prequel dotychczasowych opowieści o potentacie czekoladym Willym Wonce. Twórcy portretują ambitnego młodzieńca, który uwierzył, że w życiu najważniejsze są marzenia. Chce otworzyć sklep ze swoimi ulubionymi słodyczami. Jednak na drodze do realizacji snu jest ludzka niegodziwość. Na czele galerii szubrawców stoi trzech producentów słodyczy, którzy nie chcą mieć konkurencji.

Czytaj więcej

Śmiech i zaduma przed Świętami

Nie da się odmówić filmowi Kinga hollywoodzkiego rozmachu. Ekran lśni feerią barw, przygodowa intryga porywa, a wspaniali aktorzy (poza Chalametem i Grantem m.in. Olivia Colman czy Rowan Atkinson) uwodzą, również dystansem do siebie. Nie przypadkiem „Wonka” trafia na ekrany teraz. Do świątecznej atmosfery pasują jego estetyka, „egalitarny” wydźwięk (aby każde dziecko mogło uciec od codziennych problemów w świat czekolady) i krzepiący serce morał. I właśnie cukierkowość wypominają twórcom komentatorzy. Zarówno oryginalna opowieść z książek Roalda Dahla, jak i jej filmowe adaptacje przynosiły także różne odcienie szarości. Wonka Gene’a Wildera z 1971 roku (w reżyserii Mela Stuarta) i Johnny’ego Deppa sprzed 18 lat (w reżyserii Tima Burtona) kryli w sobie mrok i nieprzystosowanie do społeczeństwa.

Jednak w tym szaleństwie jest metoda. Naszymi filmowymi wyborami często kierują sentymenty. Chcemy wracać do dawnych bohaterów, w ich losach odnajdywać pocieszenie i nadzieję, że na przekór wyzwaniom chwili – będzie dobrze.

Niemal jednocześnie z „Wonką” na ekrany trafiła „To właśnie miłość”. Tak, to samo „To właśnie miłość”, które swoją premierę miało dokładnie dwie dekady temu. Hugh Grant jako premier Wielkiej Brytanii znów zatańczy do „Jump (For My Love)” The Pointer Sisters, a Andrew Lincoln wyzna miłość Keirze Knightley na tekturowych planszach, udając, że do domu zapukali kolędnicy.

Anna Dymna powraca

I o to chodzi. Producenci, dystrybutorzy i szefowie telewizji chętnie zaspokajają naszą potrzebę bezpieczeństwa. Zresztą nie mają wielkiego wyboru. Kiedy w 2010 roku Polsat chciał zrezygnować z emisji „Kevina samego w domu” w Boże Narodzenie, stację zalała fala listów protestacyjnych. Ostatecznie tradycji stało się za dość, a nadawca zapomniał już o pomyśle odświeżania ramówki. W 2022 roku znów batalia Macaulaya Culkina z nieporadnymi złodziejami zebrała w wigilię 3,83 miliona widzów. W tym roku platforma Disney+ reklamuje swój świąteczny pakiet – „Kevinowi…” towarzyszy w nim „Szklana pułapka” i kolejna część przygód słynnego archeologa – „Indiana Jones i artefakt przeznaczenia”.

W polskiej telewizji święta to też czas „Potopu”, a twórcy filmowi sięgają po „stare melodie”, by na nowo przenieść je na ekran. Tylko czy te dawne historie są w stanie przekonać kolejne pokolenia? Do nich uśmiechają się twórcy nowej wersji „Akademii pana Kleksa”, która wejdzie na ekrany 5 stycznia. Tomasz Kot w stroju tytułowego bohatera występuje na koncertach bodaj najpopularniejszej młodej wokalistki – Sanah. Film promuje klip „Całkiem nowa bajka”. Plejada współczesnych gwiazd (m.in. Kaśka Sochacka, Ralph Kaminski, Arur Rojek, Brodka, Bedoes) występuje w teledysku, który bardziej przypomina piosenkę z Męskiego Grania niż muzykę Andrzeja Korzyńskiego.

Czytaj więcej

Oscary 2024. Polskim kandydatem do Oscara będzie film "Chłopi"

Konfrontacje oryginalnych dzieł z nowymi interpretacjami bywają niełatwe. Fala krytyki spadła na Netflix za „Pana samochodzika i templariuszy”. Za to jednym z hitów platformy stał się „Znachor” Michała Gazdy. Po ponad czterech dekadach wątki społeczne zeszły w filmie na drugi plan. Zwyciężyła wyciskająca łzy historia. Czy komediowy śmiech wyprze też głębszy sens „Samych swoich”? Okaże się 16 lutego, kiedy do kina trafi prequel filmu w reżyserii Artura Żmijewskiego z udziałem Adama Bobika (Pawlak) i Karol Dziuby (Kargul). Akcja rozgrywa się na dawnych Kresach (dziś Ukraina) i kończy na Ziemiach Odzyskanych. Zobaczymy też Annę Dymną.

Jaka syrenka?

Chyba właśnie pomysł na dostosowanie dawnych opowieści do realiów XXI wieku nadaje podobnym produkcjom wartość. Być może właśnie uwspółcześnienie powieści Reymonta – obok malarskiej animacji – stoi za sukcesem frekwencyjnym „Chłopów” DK i Hugh Welchmanów. Twórcy nadali swojemu filmowi feministyczny rys, koncentrując się na aspiracjach i perspektywach młodej chłopki Jagny.

Również dlatego tak ciekawie ogląda się kolejne remaki „Narodzin gwiazdy”. Ta sama fabuła nabiera odmiennych sensów razem z przemianami obyczajowymi Stanów Zjednoczonych. Staje się świadectwem ewolucji ról kobiecych i męskich w zachodniej kulturze, przeobrażeń amerykańskiego snu i oddalania się horyzontu marzeń młodych widzów.

Przed nowymi produkcjami stoi kolejne wyzwanie – próba odbicia zróżnicowanego społeczeństwa. I dyskusje z forów internetowych: „Czy »Mała syrenka« może mieć czarną skórę?”. Otóż może. Bo na tym polega wartość nowej adaptacji klasycznego filmu czy książki: aby poza żerowaniem na sentymentach dotknąć też problemów, które nas bolą tu i teraz. Wygrywają ci twórcy, którzy to rozumieją.

Nowe czasy

Chyba właśnie pomysł na dostosowanie dawnych opowieści do realiów XXI wieku nadaje podobnym produkcjom wartość. Być może właśnie uwspółcześnienie powieści Reymonta — obok malarskiej animacji — stoi za sukcesem frekwencyjnym „Chłopów” DK i Hugh Welchmanów. Twórcy nadali swojemu filmowi feministyczny rys, koncentrując się na aspiracjach i perspektywach młodej chłopki Jagny.

Czytaj więcej

Andrzej Jakimowski: W filmowym świecie najsilniejsi ułożyli się wygodnie

Również dlatego tak ciekawie ogląda się kolejne remake’i „Narodzin gwiazdy”. Ta sama fabuła nabiera odmiennych sensów razem z przemianami obyczajowymi Stanów Zjednoczonych. Staje się świadectwem ewolucji ról kobiecych i męskich w zachodniej kulturze, przeobrażeń amerykańskiego snu i oddalania się horyzontu marzeń młodych widzów. Przed nowymi produkcjami stoi kolejne wyzwanie – próba odbicia zróżnicowanego społeczeństwa.  I dyskusje z forów internetowych: „Czy „Mała syrenka” może mieć czarną skórę?”. Otóż może. Bo na tym polega wartość nowej adaptacji klasycznego filmu czy książki: aby poza żerowaniem na sentymentach dotknąć też problemów, które nas bolą tu i teraz. Wygrywają ci twórcy, którzy to rozumieją. 

Trwa korowód filmowych „piosenek, które już dobrze znamy”. Jest pięknie. Kolorowo i bajecznie. Timothée Chalamet w roli głównej czaruje zawadiackim uśmiechem, a Hugh Grant jako zielonowłosy ludzik Umpa-Lumpa nie przestaje śpiewać musicalowych piosenek. Paul King, reżyser, który w „Paddingtonie” wskrzesił już dla młodego pokolenia misia w niebieskim płaszczyku, tym razem sięga po kolejnego bohatera dziecięcej wyobraźni. Na naszych ekranach nieustannie odbywa się recykling dobrze znanych widzom historii.

Pozostało 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Film
Czy Joker znów podbije Wenecję?
Film
Jakie gwiazdy pojawią się na festiwalu filmowym w Wenecji
Materiał Promocyjny
Film to sport drużynowy
Materiał Promocyjny
120. rocznica urodzin Witolda Gombrowicza na 18. BNP Paribas Dwa Brzegi i premiera srebrnej monety kolekcjonerskiej dedykowanej twórczości Gombrowicza
Materiał Promocyjny
Mity i fakty – Samochody elektryczne nie są ekologiczne
Film
Przeboje lipca. Na co chodzimy do kina?