Kinematografia islandzka jest bardzo młoda. Państwo przez lata nie chciało wspomagać rodzimych twórców z uwagi na niewielką liczbę potencjalnych widzów. Dopiero od lat 90. ubiegłego wieku, dzięki wsparciu producentów z zagranicy, miejscowi scenarzyści i reżyserzy mogli pokazać, na co ich stać, i dzięki temu zaistnieć poza wyspą.
Filmy m.in. Fridrika Thora Fridrikssona („Dzieci natury", „Zimny deszcz"), Baltasara Kormakura („101 Reykjavik"), Dagura Kariego („Noi Albinoi", „Zakochani widzą słonie") czy Benedicta Erlingssona („O koniach i ludziach") zdobywały festiwalowe trofea, ale przede wszystkim ukazywały obraz górzystego kraju o surowym klimacie i jego mieszkańców nieustannie walczących z nieposkromioną naturą. Charakteryzował je specyficzny, nieco czarny humor, ironia i łatwość przekazywania w atrakcyjnej formie głębszych przemyśleń na temat kondycji i rozterek współczesnego człowieka.