Filmowe premiery. Na co wybrać się do kina przed Wielkanocą

Dystrybutorzy proponują w tym tygodniu bezwartościowy slasher „Puchatek: krew i miód”, thriller czasu Internetu „Missing” , ale też „Styczeń” - ważny film o obronie wolności przez Łotyszów i Litwinów w styczniu 1991 roku

Publikacja: 01.04.2023 12:17

"Styczeń"

"Styczeń"

Foto: materiały prasowe

Missing

Reż.: Nicholas D. Johnson, Will Merrick

Wyk.: Nia Long, Amy Landecker, Ken Leung

W 2018 roku na ekranach był film „Searching” Aneesha Chagantiego – historia ojca, który szuka swojej zaginionej córki, starając się ryć tajemnicę jej zaginięcia w jej komputerze. „Missing” i napisali wyreżyserowali debiutanci Will Merrick i Nick Johnson, ale oparli się na tekście Chagantiego, który jest też współproducentem filmu.

Pomysł jest więc podobny. Ojciec June zmarł, gdy dziewczynka była mała. Wychowała ją matka. Po latach nastolatka nie ma z nią najlepszych relacji. Gdy chce wyprawić w domu przyjęcie, namawia matkę, by z nowym przyjacielem pojechała na weekend do Kolumbii. Ale kobieta nie wraca. Córka szuka jej, wykorzystując Internet. Wszystko, co się da; FaceTime, TikTok, mapy Google’a, dane zapisane w laptopach, telefonach komórkowych, nagraniach z monitoringu. Jest w końcu przedstawicielką pokolenia, dla którego Internet jest niemal naturalnych środowiskiem życia. Choć przychodzi moment, gdy twórcy „Missing” pokazują też nadużycia w Internecie: obcy ludzie zaczynają wykorzystywać tragedię do uzyskania zysków w swoich podcastach i na swoich stronach.

Szkoda, że w przeciwieństwie do „Searching” tym razem autorzy za bardzo zaszaleli i w kilku momentach pozbawili film realizmu. Ale w sumie: zwariowany film o sile Internetu we współczesnym świecie, ale też o miłości, z której zdajemy sobie sprawę, gdy kogoś zaczynamy tracić.

Styczeń

Reż.: Viesturs Kairiss

Wyk.: Karlis Arnolds Avots, Kristiana Berza, Baiba Broka

Viesturs Kairiss nie ukrywa, że zrobił film częściowo autobiograficzny. Cofnął się do roku 1991, by pokazać walkę Łotyszy i Litwinów o wolność. W styczniu tego roku rozpadający się Związek Radziecki próbował jeszcze walczyć o dawne republiki, które ogłosiły niepodległość, wysyła do nich swoje wojska i robiąc nabory żołnierzy. Młody bohater filmu, Jazis, chce kręcić wysublimowane filmy w stylu bergmanowskim, ale w niespokojnym czasie, gdy na ulicach rosną barykady, ludzie w chaosie, w kłębach gazów i dymów uciekają prze strzałami - wyciąga kamerę, by zapisywać dziejącą się wokół historię. A w te dziejowe wydarzenia wtopiona jest również opowieść o miłości Jazisa i dziewczyny, która też chce zostać reżyserką.

Czytaj więcej

„Styczeń”: Młodość tworzy historię

I tak w „Styczniu” przeplatają się sztuka, wolność, miłość i wojna. Viesturs Kairiss nie pozwala sobie na sentymenty. Obserwuje ludzi. Pokazuje podziały, czasem przebiegające nawet w rodzinach. I młodych ludzi, których światem jest kino Kubricka, Chytilowej, którzy bawią się, jakby chcieli sobie odbić lata spędzone w rosyjskim reżimie, ale przecież świeżo uzyskanej wolności są gotowi bronić. W potwornym harmidrze i zamieszaniu, wśród tej wciąż wszędzie dominującej poradzieckiej szarości, mimo ofiar i płaczu, są też hardość i nadzieja.

Nie byłoby tego filmu bez talentu Wojciecha Staronia. Jego zdjęcia do „Stycznia” to mistrzostwo świata. Chropowate, z przyćmionymi kolorami, różne w scenach ulicznych i w czasie młodzieżowych zabaw, grające światłem i ostrością – tworzą nastrój, cofają widza w szary, niełatwy świat wyzwalający się spod okupacji. W sceny uliczne tam, gdzie Jazis filmuje ulicę, Staroń wmontował autentyczne obrazy zarejestrowane przez operatorów, często amatorów w styczniu 1991 roku. „Siedzą” w filmie rewelacyjnie.

Łotwa i Litwa przeżyły w 1991 roku interwencję, która trwała niewiele ponad tydzień. Dzisiaj film Kairissa każe myśleć o Ukrainie, która dramat przeżywa od blisko dekady, a od ponad roku wykrwawia się w tragicznej wojnie, z determinacją walcząc o swoją niepodległość. „Styczeń” twórcy zadedykowali wszystkim filmowcom, którzy zginęli dokumentując historię.

Puchatek: krew i miód

Reż: Rhys Frake-Waterfield

Wyk.: Natasha Tosini, Amber Doig-Thorne, Craig David Dowsett

W Stumilowym Lesie Krzyś spotkał dziwne stworzenia z ciałami człowieka i głowami zdeformowanych zwierząt. Zaprzyjaźnił się z Misiem Puchatkiem, Prosiaczkiem, Królikiem, Sową i innymi. Ale kiedy wyjechał do college’u „zwierzoczłekoupiory” zaczęły głodować i zamieniły się w krwawych morderców-kanibali. Tak właśnie reżyser Rhys Frake-Waterfield zabawił się bohaterami popularnej bajki dla dzieci, napisanej przez Alana Alexandra Milnego w 1926 roku.

Czytaj więcej

„Puchatek: krew i miód”: Żerowanie na legendzie

Krzyś, Kubuś Puchatek i ich przyjaciele trafili do niezliczonej liczby filmów, ale po wygaśnięciu praw Disneya do książki, każdy już może wykorzystywać małych bohaterów Milne’a. I, jak widać, zrobić z nimi, co chce. Tak dobrał się do nich Rhys Frake-Waterfield. Powstał „Puchatek: krew i miód” - krwawy slasher, w którym sympatyczny miś jest nie znającym litości mordercą.

Trudno w „Puchatku...” znaleźć cokolwiek interesującego. Wiadomo, slashery, w których znikają kolejni bohaterowie, w ostatnich latach znów stają się popularne. I muszą one być pełne gwałtu, krwi, trupów. Ten warunek akurat film Frake-Waterfielda spełnia. Ale poza tym reżyser sięgnął dna. I nie chodzi nawet o „zbezczeszczenie” kultowej opowieści dzieciństwa, lecz o poziom scenariusza, realizacji, kiepskie aktorstwo i koszmarny seksizm. Jeśli ktoś nie ma ochoty na koszmarny żart, to radzę szerokim łukiem omijać sale, w których grany jest „Puchatek: krew i miód”.

Film
Plakat tegorocznej edycji EnergaCAMERIMAGE
Film
Grał u boku największych gwiazd Hollywood. Nie żyje John Beasley
Film
Widzisz siebie w serialu i jesteś zła
Film
Johannes Vermeer przenosi się do kin
Materiał Promocyjny
ESG - Raportowanie w praktyce – IV edycja
Film
Krakowski Festiwal Filmowy. Magowie bywają i wielcy, i okrutni
Film
Łódź Kaliska: 44 lata artystycznej grupy