Wierzy pani, że można w tym samym czasie przeżywać najbardziej tragiczne i najpiękniejsze chwile w życiu?
Wiem, że tak się zdarza. Kiedy mój ojciec umierał na covid, byłam w ciąży. Tragedia splatała się z nadzieją. Musiałam zmierzyć się z ogromnie bolesną stratą, a jednocześnie doznawałam wielkiego szczęścia. Tak naprawdę robię filmy, żeby obserwować i zrozumieć właśnie trudne chwile. Chciałabym, żeby choć trochę pomagały żyć. Mnie i widzom.
Mia Hansen-Love, „Piękny poranek” to jej ósmy film fabularny
Po canneńskiej premierze „Pięknego poranka” przyznała pani, że to bardzo osobisty film.
Jak wszystkie moje filmy. To moje rozliczenia z przeszłością, z bliskimi, z życiem. Staram się też, by bohaterowie byli osadzeni w moim świecie. Na przykład, żeby wykonywali pracę, którą mogłabym wykonywać ja. W ten sposób łatwiej mi ich zrozumieć. Ale nawet gdy podchodzę bardzo blisko do własnego życia, nie piszę na ekranie autobiografii. Wiele zmienia się w trakcie rozwijania scenariusza, dużo wnoszą aktorzy.